blue week
Szuflada

Blue Monday nie istnieje!

Lubię zimę. Najbardziej taką śnieżną, czarno-białą. Tylko zimą jest tak cicho. Powietrze jest puste, nie przenosi żadnych dźwięków, zdaje się stać w miejscu, kiedy nie jest mieszane przez niezliczone owadzie skrzydełka. Trochę dziwnie pisze mi się te słowa, słysząc uderzające raz po raz o dach fale wiatru i deszczu. Takiej zimie mówię zdecydowane NIE. Jesienią, kiedy jeszcze żywe są wspomnienia upalnych wieczorów, jakoś łatwiej jest zaakceptować panującą za oknem słotę. W styczniu zaczyna to być prawdziwym wyzwaniem. Obiecuję sobie żyć chwilą, nie czekać na, ale pod koniec stycznia taka postawa zaczyna mnie uwierać i drapać, niczym skurczony w praniu wełniany sweter. Lubię zimę, lubię zimę… Tylko kogo ja chcę oszukać?

A może blue week?

Też masz wrażenie, że amerykańscy naukowcy srodze pomylili się w obliczaniu najbardziej depresyjnego dnia w roku? Cała końcówka stycznia jest depresyjna. To raczej blue week. Choć staram się wykrzesać z siebie jakieś iskierki optymizmu, to błyskawicznie zostają one zgaszone przez szalejący za oknem wiatr, ten sam za którego sprawą od paru tygodni nie byłam pobiegać. A jak nie wiatr i śnieg z deszczem to znów strzępy informacji wpadające do ucha przypadkiem, kiedy małe rączki wcisną radiowy włącznik o pełnej godzinie. I już cały optymizm uchodzi ze mnie z głośnym westchnieniem. Tyle zakażeń, tyle zgonów, segregacja, inflacja, podwyżki, podziały, kłótnie, ład i nieład, widmo wojny zbliżające się do granicy. Jak tu się skupić na swojej codzienności, kiedy tuż obok dzieją się takie rzeczy? Ja planuję urządzanie salonu, a może za chwilę nie będzie czego urządzać? I znowu katar, znowu grymaszenie przy obiedzie, znowu pretensje, że się czepiam…

Jestem napędzana słońcem

Chyba przez moje zamiłowanie do roślinek, odkryłam w sobie jedną wspólną cechę z nimi wszystkimi – bez słońca nie istnieję. Owszem, mogę jakoś wegetować, mogę gromadzić gdzieś w środku odrobinę energii na gorsze czasy, ale i ona ma swoje ograniczone zasoby i w takie ponure styczniowe dni szybko się wyczerpuje. Tak, miałam się odciąć od złych informacji, żyć w swojej bańce, gdzie wirusy nie mają dostępu. Tak, miałam tu publikować tylko pozytywne treści i wierzyć, że lepiej być może. I wierzę. Ale chwilowo bardzo trudno mi praktykować. I niby nic spektakularnie złego się nie dzieje, nic diametralnie się nie zmienia, a w środku coraz większa tęsknota za słońcem, za ciepłem, za całymi dniami spędzanymi na świeżym powietrzu. Za normalnością.

Czy tak już będzie zawsze?

Przeraża mnie to, co się dzieje z tym światem i ludźmi. Jak szybko dajemy się zastraszyć i zmanipulować. Jak łatwo wierzymy i za pewnik bierzemy wszystkie fake newsy, którymi karmi nas internet. Ochoczo i bezrefleksyjnie udostępniane kolejne informacje, których celem jest nic innego jak dalsze wprowadzanie podziałów i skłócanie ludzi. Media bezwzględnie wykorzystują ludzkie tragedie do nakręcania oglądalności i szczucia na siebie nawzajem politycznych przeciwników. Samozwańczy liderzy opinii rozpowszechniają niesprawdzone informacje, a tłum, który za nimi idzie łyka wszystko zupełnie bezmyślnie i przyjmuje to za pewnik. Mało komu chce się dziś sięgać do źródeł, drążyć, sprawdzać, a czasem zwyczajnie dać dojść do głosu drugiej stronie konfliktu. Dokąd to zmierza? Dziękuję sobie w duchu, że zawczasu wymiksowałam się z tego środowiska i dziś z dziennikarstwem mam tyle wspólnego, że piszę tutaj, a gdzieś tam w szufladzie kurzy się magisterski dyplom ukończenia dziennikarskich studiów, który tak naprawdę nigdy w życiu mi się nie przydał.

Światełko w tunelu

Po ostatnim trudnym tygodniu, w którym poza dotkliwym brakiem słońca tak naprawdę nic złego się nie wydarzyło, mam kilka spostrzeżeń, którymi chcę się tutaj podzielić. Po pierwsze – nie ma co na siłę silić się na optymizm. Od kurczowego trzymania się myśli, że lepiej być może, czasem zaczynają boleć ręce i głowa, i cały człowiek robi się obolały i zrezygnowany. Lepiej dać sobie ten dzień, dwa, trzy, a może nawet cały tydzień na głośne i dobitne wyrażanie swoich uczuć. Chcesz płakać? Płacz. Chcesz krzyczeć? Krzycz. Chcesz rzucić talerzem? Ależ proszę bardzo – zrób to! Nawet najpodlejszy blue week kiedyś się skończy i zobaczysz światełko w tunelu. A czasem zamiast walczyć ze swoimi emocjami, lepiej je zaakceptować i pozwolić im wybrzmieć. A po drugie luty za pasem. Dnia wyraźnie przybywa. Luty to już prawie wiosna.

Książki ratujące głowę

No i rzecz, która zawsze mnie ratuje, niezależnie od tego, co by się nie działo – książki. W styczniu przeczytałam ich osiem, dziewiątą zaczęłam wczoraj i nie wykluczam, że do końca stycznia się z nią uporam, bo mnie wciągnęła. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz pochłonęłam taką ilość rozmaitej literatury. Bo były to i kryminały, i powieść obyczajowa, i różnego rodzaju poradniki. Wniosek z tego jest jeden – książki ratują głowę. Chyba nic oprócz książek (i treningów oczywiście) nie ma na mnie tak terapeutycznego wpływu, jak czytanie. No, może jeszcze głaskanie psa. Z dobrą książką nawet hulający za oknem wiatr i tłukący w szyby deszcz jakby tracą swoją mocą. Ot taka to książkowa magia.

5 1 głosuj
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
Starsze
Nowsze Most Voted
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
Karol

Jest jeszcze jedna rzecz, która pomaga;)

2
0
Skomentujx