nawyki
Lifestyle

Głupie nawyki, które szkodzą

To zastanawiające, że przyzwyczajenie do niekorzystnych dla nas zachowań przychodzi nam tak szybko, a wypracowanie zdrowych nawyków jest takie trudne. Lenistwo leży w naszej naturze i większość ludzi kiedy ma do wyboru np. ugotowanie zupy albo wrzucenie do piekarnika gotowej pizzy kupionej w sklepie, wybierze to drugie. Bo szybciej, taniej. Wybaczcie te generalizacje, ale niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy tak nie zrobił. Ale złe nawyki nie dotyczą tylko żywienia – pojawiają się w relacjach międzyludzkich, w naszym stosunku do rzeczy i do rzeczywistości. I dzisiaj parę słów o złych nawykach, które niekorzystnie wpływają na nasze związki, portfele i na nas samych.

Kupowanie rzeczy „na zapas”

Przyznaję się z ręką na sercu, że przez długi czas tak miałam. Zwłaszcza, kiedy namiętnie kupowałam w second handach. Kupowałam, bo tanie, bo mam tak mało sukienek, a to będzie dobre jak schudnę, a to jak przytyję… Zawsze było jakieś usprawiedliwienie. Aż w końcu miałam tyle rzeczy, że naprawdę nie miałam się w co ubrać, bo większość rzeczy była wzorzysta i nic do niczego nie pasowało. A na dodatek nie schudłam, ani nie przytyłam. Nie mówiąc już o tym, że życia by mi chyba zabrakło, żeby założyć te wszystkie ubrania.

Jeśli chodzi o ubrania kupowane na zapas to mistrzyniami w tym są młode mamy. Dla nowo narodzonego dziecka mają przygotowanych piętnaście zestawów pajacyków, dziesięć par śpioszków, miniaturowe dżinsy, sweterki, sukieneczki, koszulki w liczbie sztuk kilkunastu. A potem takie dziecko albo rodzi się i od razu jest za duże na większość tych ubranek, albo wyrasta z nich po miesiącu, a młoda mama szybko przekonuje się, że dżinsy to niekoniecznie wygodna i praktyczna część garderoby dla noworodka. Ale to tylko taka dygresja 😉

Kupowanie na zapas ma swoje podłoże chyba gdzieś w nie tak znów odległej przeszłości, kiedy wszystkiego w sklepach brakowało, a ludzie kupowali to co akurat było. I tu znów uderzmy się w pierś, bo kto nie kupuje na promocjach 2+2 w Rossmannie, mimo że czasem wcale nie potrzebujemy czterech rzeczy, tylko dwóch. Ale te dwie gratis jakoś zawsze racjonalizujemy i kładziemy na półkę w łazience, by przypomnieć sobie o nich za pół roku czy rok, kiedy termin ich przydatności nieuchronnie zbliża się do końca.

Nie sposób nie wspomnieć tu o promocjach w popularnych marketach. Kupimy chętnie 3 paczki makaronu (bo promocja), 12 piw (bo 6 gratis), 3 opakowania bakalii (no bo przecież się przydadzą) i kilo kiełbasy (choć jej skład przyprawia o dreszcze, ale przecież promocja). A potem okazuje się, że mimo poczynionych dzień wcześniej zakupów nie mamy co ugotować na obiad, a po miesiącu w makaronie i bakaliach znajdujemy mole spożywcze. O kiełbasie i piwie nie wspominam, bo patrząc na to, co ludzie mają w koszykach podczas zakupów, zakładam, że spożycie piwa i kiełbasy ma się u nas zaskakująco dobrze. Trochę za bardzo rozpisałam się o zakupoholizmie, a tu jeszcze tyle rzeczy do omówienia. Przejdźmy więc do kolejnego punktu.

Nadmierne przywiązanie do rzeczy

Większość z nas lubi otaczać się przedmiotami. A nawet jeśli nie lubi to po parapetówce, imieninach, urodzinach i innych uroczystościach nagle mamy wokół tyle przedmiotów, że trudno znaleźć im miejsce, wszak każdy dom czy mieszkanie ograniczony metraż mają. Pół biedy, kiedy do tych przedmiotów nie jesteśmy zbytnio przywiązani, ale kiedy w czasie przeprowadzki (która jest niezwykle oczyszczającym wydarzeniem – dosłownie i w przenośni) przyjdzie nam zabrać ten cały kram ze sobą i będziemy chcieli przewieźć wszystko, a broń Boże niczego nie wolno wyrzucić (bo ten podeschnięty kwiatek to przecież od babci Jadwigi, a ta zastawa stołowa choć koszmarnie brzydka i nigdy z niej nie korzystaliśmy to przecież prezent ślubny od wujka z Teksasu) to albo będziemy się przeprowadzać z pomocą karawany tirów, albo jednak zracjonalizujemy sobie zasadność posiadania tylu rzeczy.

ksiazkoholizm
Jak sobie pomyślę, że kiedyś przyjdzie mi przewozić tę książkową kolekcję, robi mi się słabo na samą myśl… (to tylko część, reszta zajmuje drugi regał)

Przeprowadzka to jest super rzecz, serio. Zwłaszcza, kiedy np. przyjdzie wam się przeprowadzać 2 razy w roku, albo i więcej. Nagle okazuje się, że wcale wiele do szczęścia nie potrzebujemy, wystarczą podstawowe przedmioty. Gdzieś przeczytałam, że powinniśmy mieć tyle rzeczy, żeby w razie konieczności móc je spakować do jednej walizki. Mądre słowa. I jeśli coś nam się zniszczy, rozbije, zamoknie, nie róbmy z tego tragedii. To tylko przedmioty. Dziś są, a jutro może ich nie być i okaże się, że doskonale sobie bez nich radzimy. Ale jeszcze gorsze od przywiązania do rzeczy jest…

Siedzenie cicho, kiedy z czymś się nie zgadzasz lub masz wątpliwości

To autodestrukcja w czystej postaci! Ktoś gada pierdoły od których głowa pęka, tobie żołądek przewraca się na drugą stronę o tych bredni, ale nie reagujesz – nic nie robisz. Są rozmaite uzasadnienia takiego stanu rzeczy. Być może boisz się ośmieszenia (a może ten ktoś ma rację?). Albo nie chce ci się wdawać w dyskusję (wiesz, że ten ktoś nie ma racji, ale nie chce ci się strzępić języka na bezsensowne kłótnie, nie chcesz wyjść na zarozumiałą osobę, bo kogoś poprawiasz). Lub po prostu nie chcesz zabierać głosu – mama mówiła, żeby starszym nie przerywać.

Inna sytuacja. Po zakończonym wykładzie profesor deklaruje chęć udzielenia odpowiedzi na pytania i dodatkowego wyjaśnienia niezrozumiałych kwestii poruszanych w czasie zajęć. Masz przynajmniej dwa pytania, ale nie odzywasz się, bo nie chcesz się ośmieszyć – przecież nikt nie pyta – widać wszyscy zrozumieli. Albo nie chcesz się narazić grupie – wykład trwa prawie dwie godziny i wszyscy wiercą się na swoich miejscach, bo chcą już wyjść.

W obu wymienionych przypadkach brak reakcji działa na twoją niekorzyść. Albo będziesz nadal słuchał gadającego brednie człowieka, a dla niego brak sprzeciwu z twojej strony oznacza zgodę z tym, co głosi, albo – w drugim przypadku – stracisz mnóstwo czasu i okazję wyjaśnienia niezrozumiałych dla ciebie zagadnień. Taki wykład okaże się zmarnowanym czasem, kolejne minuty zmarnujesz na googlowanie niejasnych kwestii (a wcale nie jest powiedziane, że je znajdziesz, wszak wszyscy wiemy, że prawdziwa nauka zaczyna się tam, gdzie nawet wujek Google nie ma pojęcia o co pytasz wyszukiwarkę).

Pytaj, kiedy czegoś nie wiesz. Z niejasności wynikają wyłącznie problemy. Reaguj, kiedy nie godzisz się na jakieś zachowanie. To nie zawsze jest łatwe, ale zawsze warto zainterweniować. Katowany przez właściciela pies sam się nie obroni, ciężarna kobieta w naszym kraju prędzej zemdleje w kolejce do kasy w markecie niż ktoś ją przepuści na przód tej kolejki, a umowa, którą podpisujesz, mimo, że nie wszystkie jej zapisy zrozumiałeś może cię naprawdę słono kosztować. Pytaj więc, reaguj, nie bądź znieczulony na otaczający cię świat. Tylko wtedy… lepiej być może 😉

Głodzenie się w ciągu dnia i objadanie na noc

Zmora naszych czasów. I to niezależnie od tego czy jesteś uczniem, studentem, pracownikiem banku czy telemarketerem. Pomijanie śniadania to coraz częściej norma w polskich domach. Nie zjesz śniadania, nie zdążysz przygotować nic na drugie śniadanie, „pana kanapki” dziś nie było, automat z batonikami się zepsuł, a nie możesz opuszczać budynku, w którym pracujesz by udać się do pobliskiego sklepu. Około 15 już nawet nie czujesz głodu. Wracasz do domu przed 18 (bo korki) i rzucasz się na lodówkę jak biszkoptowy labrador na paczkę biszkoptów. Twoje okno żywieniowe otwiera się o 18 i trwa do 23, a tuż przed północą z pełnym żołądkiem kładziesz się spać. A potem dziwisz się, że źle spisz, nie możesz zasnąć, śnią ci się koszmary, a rano nie wiedzieć czemu boli cię brzuch. O tym zagadnieniu mogłabym napisać epopeję, a podsumuję to w czterech słowach: głupi nawyk – do zmiany.

psi sucharek
Dawaj mi te biszkopty!

Udawanie, że kogoś słuchasz, kiedy tak naprawdę jesteś zajęty zupełnie czymś innym

Takie zachowanie sprawdza się może podczas rodzinnych uroczystości, kiedy potakujesz babci, która dokłada ci trzecią porcję sałatki jarzynowej. Ale nawet w tym przypadku raczej nie wyjdzie ci to na dobre (w końcu jak dużo można zjeść?). Przytakiwanie żonie, która z ożywieniem o czymś ci opowiada, podczas gdy ty w skupieniu oglądasz mecz piłki nożnej także może źle się skończyć. Pół biedy, kiedy chodziło o nowe szpilki – te czerwone, ze złotym obcasem i cienkim paseczkiem wokół kostki (i nie, nie mam tu na myśli jednej pary). Gorzej kiedy np. po tygodniu wejdziesz do mieszkania, a tu kuchnia w remoncie („No przecież ci mówiłam, pan Dareczek akurat miał wolny termin. Zgodziłeś się!”), albo kiedy następnego dnia rano znajdziesz rozbite auto w garażu.

A tak całkiem serio to takie zachowanie poza tym, że jest zwyczajnie niegrzeczne, to może bardzo zranić osobę, z którą wchodzicie w taką niby-interakcję. Jeśli jesteś czymś tak pochłonięty, że nie dociera do ciebie sens wypowiedzi drugiej osoby, to nie potakuj bez sensu i nie udawaj, że jej słuchasz, tylko powiedz, że pogadasz za chwilę i skończ tę czynność, która tak cię absorbuje, a później poświęć czas swojemu rozmówcy. Naprawdę pytanie po minucie od zakończenia „rozmowy” o sprawę, o której przed chwilą zostałeś poinformowany, ale byłeś zbyt zajęty, by to usłyszeć (ten problem, niestety, w większości dotyczy panów – ach ta nie-podzielność uwagi) potrafi położyć na łopatki nawet największą twardzielkę. Umiejętność słuchania to niezwykle cenna rzecz i przydaje się na co dzień naprawdę w każdej sytuacji.

0 0 głosy
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
0
Skomentujx