Podsumowanie miesiąca – wrzesień 2019
Z miesiąca na miesiąc mam wrażenie, że czas upływa jeszcze szybciej. Wrzesień minął mi w tempie wręcz ekspresowym. Jesień spadła na mnie tak nagle, że choć uczę się cieszyć każdym dniem i w każdej sytuacji dostrzegać pozytywy, to teraz sama musze sobie powtarzać, że lepiej być może. Lubię jesień, kolorowe liście, złote światło, babie lato (choć bywa irytujące), zbieranie ziemniaków. Ale cholernie nie lubię zimna. A już zwłaszcza zimna, które przyszło po takim ciepłym lecie. Jeszcze niedawno w pokoju, w którym zazwyczaj stukam w klawisze temperatura sięgała 30 stopni i było mi z tym całkiem dobrze. Teraz moimi przyjaciółmi zostali kocyk i herbatka.
A wrzesień był taki piękny…
Początek września to wyjazd w góry. Wyjazd, na który bardzo czekałam i który mimo nieco kapryśnej pogody okazał się cudownym czasem i wspaniale „zresetował” mi głowę. W ciągu całego wyjazdu zrobiłam blisko 100 tysięcy kroków i kilkaset zdjęć. Zasmakowałam w lokalnej kuchni, więc można powiedzieć, że było wszystko to co lubię – długie spacery, dobre jedzenie i fotografowanie. A do tego przez cały wyjazd w pokoju na regale stały sadzonki kwiatków, które przytargałam z Krakowa. Było więc idealnie.
Cześć, jestem Magda i od tygodnia nie kupiłam nowej roślinki
W ogóle mam takie przemyślenia po tym wyjeździe, że ludzie zakręceni na punkcie roślinek są szalenie mili i tacy… pozytywni. A propos kwiatków to miałam ograniczyć ich kupowanie, a tymczasem moja kolekcja wzbogaciła się o siedem nowych zielonych cudeniek. Będę musiała robić niezłe rotacje na parapetach i regałach, żeby wszystkie szczęśliwie przetrwały zimę. Ale nie ma się też co martwić na zapas. Można też spojrzeć na to z takiej perspektywy, że mam niezły oręż do walki ze smogiem. Wszak samych (ponoć znakomicie oczyszczających powietrze) sansewierii mam trzy gatunki, do tego zielistka, bluszcz, draceny, epipremnum i trzykrotki przywiezione z niedawnych wojaży. Będzie czym oddychać.
Sezon grzewczy start – sezon biegowy end
A propos oddychania to czuję ogromną różnicę między powietrzem w górach, a tym „mieleckim”. Tu nie ma dnia, by nie czuło się powiewu „krono-świeżości”. Rozpoczyna się tez sezon grzewczy i z uwagi na to jak wspominam zeszłoroczne bieganie jesienią i zimą, w tym roku postanowiłam odpuścić. Na zdrowie mi to zdecydowanie nie wyjdzie. Inhalacja dymem powstającym ze spalania cholera-wie-czego-ale-strasznie-śmierdzącego nie jest na liście moich zdrowotnych priorytetów. We wrześniu biegało się mi się świetnie. Miałam nawet w planach start w zawodach, ale ze względu na kwestie domowo-organizacyjne niestety nie udało mi się tego startu ogarnąć.
Koktajlowy eksperyment
Od dwóch tygodni codziennie piję koktajle z dodatkiem natki pietruszki. Już zbieram pierwsze komplementy na temat wyglądu mojej cery, więc picia nie odpuszczam. W ostatnim czasie coraz bliżej mi do #teamnomakeup, więc tym bardziej cieszę się, że z ładną cerą nie będę musiała używać nawet podkładu. Widzę też naprawdę znaczny przypływ energii. Żeby jeszcze włosy tak przestały wypadać. No ale tutaj potrzeba trochę więcej czasu i cierpliwości. Ale wiem, że te efekty przyjdą, wszak to nie pierwsza moja pietruszkowa kuracja. Jeśli więc chcecie naprawdę oszczędzić na promocjach w Rossmannie to polecam picie koktajli z dodatkiem pietruszki. Ja na ostatniej promocji nie kupiłam nic*. A kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia.
Wrześniowe refleksje
Jeszcze tak trochę w temacie pielęgnacji pozostając. Taka historia, świeża dość, bo sprzed paru dni.
Pies patrzy tęsknie i niecierpliwie drepcze pod drzwiami już od dłuższej chwili. Ok, spacer dobrze mi zrobi. Biorę smycz, wychodzimy. Po drodze mijam kilkoro sąsiadów. Dzień dobry – dzień dobry. Wszyscy jakoś tak trochę za długo mi się przyglądają, ale zbywam to uśmiechem. Idziemy sobie z Imbirem, wiaterek powiewa, nagle przypadkiem dotykam mojej głowy. Co te włosy takie…? Aaa, przypominam sobie, że parę godzin wcześniej nałożyłam sobie na włosy olej rycynowy. Następnie przypomniałam sobie, jak wyglądałam w lustrze po nałożeniu tego oleju. A następnie zaczęłam się śmiać, bo pomyślałam sobie, jak taką sytuację przeżywałabym 15 lat wcześniej. A teraz zupełnie mnie to nie ruszyło. Bo to nie mój problem, co sobie o mnie ktoś pomyśli. Nie wiem czy to pewność siebie, ignoranctwo czy rodzaj dojrzałości.
Przeczytałam ostatnio gdzieś mądre słowa, że to jak odbieramy, czy oceniamy innych to odbicie tego jak postrzegamy sami siebie. Jeśli więc ciągle krytykujemy innych to chyba znak, że i z nami jest coś nie w porządku. Oczywiście najłatwiej krytykować w sieci, wszak tu poczucie anonimowości wciąż jest największe. Kiedy widzę do czego niektórzy ludzie potrafią się przyczepić i co skrytykować u popularnych blogerek, coraz bardziej zaczynam wątpić w ludzkość.
Czytelniczo-jedzeniowy raport
We wrześniu przeczytałam trzy książki. Recenzje dwóch z nich możecie znaleźć na blogu. I obie bardzo polecam (książki, choć recenzje też będzie mi miło, jeśli przeczytacie). Trzecia przeczytana książka to coś z gatunku „na oderwanie się”. Nie była zła, więc jeśli szukacie czegoś lekkiego, o czym zapomnicie parę tygodni po przeczytaniu, to możecie sięgnąć po „Koniec świata” Izabelli Frączyk.
Naprawdę mam coś takiego, że po lekturze dobrej książki trudno mi zadowolić się byle czym. I niestety, ale od kiedy poznałam twórczość Wojciecha Chmielarza, podświadomie porównuję wszystkich autorów, których książki czytam, właśnie do niego. I jak do tej pory wszystko wychodzi in minus dla tych autorów. Przebieram nogami na myśl o premierze serialu „Żmijowisko” i mam nadzieję, że scenarzyści tego nie zepsuli, bo zdecydowanie była to jedna z najlepszych książek, jakie czytałam.
A jeśli chodzi o jedzenie, które nieodłącznie idzie w parze z książkami (któż z nas bowiem nie lubi sobie pochrupać przy czytaniu warzywnych słupków maczanych w hummusie), to znów dopadła mnie faza na kupowanie książek kulinarnych. Jak już trochę przepisów przerobię, to na pewno je tu zrecenzuję, ale z tymi warzywami i hummusem to wcale nie były żarty. W życiu nie miałam takiej fazy na warzywa jak teraz. No ale skoro mamy teraz taką obfitość warzyw to warto z tego korzystać. Dynia, cukinia, buraki, ziemniaki, kalafior, marchewka, por, papryka, ostatnie pomidory – korzystam z tego ile się da i za weganami powtarzam „ludzie, jedzcie warzywa”.
*Zamiast tego kupiłam książki i kwiatki.