„Pokonaj endometriozę” – recenzja
Niewiele jest książek poruszających tematykę endometriozy. Bo tak naprawdę mimo wielu lat badań wciąż niewiele o tej chorobie wiadomo. Nikt do tej pory nie wyjaśnił skąd się ona bierze. Nikt też, jak dotąd, nie znalazł na nią skutecznego leku. Tymczasem w publikacji „Pokonaj endometriozę. Jak wygrać z chorobą i zacząć żyć na nowo” jej autorki – ginekolożka dr Iris Kerin Orbuch i fizjoterapeutka dr Amy Stein wielokrotnie podkreślają, że ogólnie przyjęty koncept, jakoby menstruacja zawsze musiała się wiązać z bólem jest bardzo szkodliwy. Sama jestem żywym przykładem, świadczącym o tym, iż ginekolodzy w sposób stereotypowy podchodzą do tematu bolesnych miesiączek. Bo przecież ma boleć, a jak boli to weź kobieto tabletkę i nie dramatyzuj. Na pewno nie boli aż tak bardzo. Urodzisz dziecko to przejdzie. Tymczasem jak się okazuje zajście w ciążę dla kobiety chorującej na endometriozę wcale nie jest takie łatwe. Według autorek książki „Pokonaj endometriozę” choroba ta odpowiada aż za 40% przypadków niepłodności z niewyjaśnionych przyczyn.
Piekło chorych kobiet
Jeszcze kilka lat temu o endometriozie mówiło się na tyle rzadko, że szukając u wujka Google ratunku dla moich comiesięcznych katuszy i widząc hasło endometrioza, mimo pasujących objawów, lekceważąco skrolowałam dalej. No jak to taka choroba u mnie? W tak młodym wieku? Tymczasem jak piszą Orbuch i Stein endometrioza u nastolatek wcale nie jest czymś niezwykłym. Autorki publikacji poświęconej endometriozie dotarły do badań, gdzie komórki odpowiedzialne za rozwój tej choroby znaleziono nawet u płodów. Szacuje się, iż co 10 kobieta na świecie choruje na endometriozę. Tymczasem dostęp do specjalistów, którzy mogą pomóc w walce z tą chorobą jest mocno ograniczony i najczęściej mija kilkanaście lat, zanim cierpiąca kobieta wreszcie doczeka się właściwej diagnozy, o leczeniu nie wspominając. A endometrioza to nie tylko bolesne miesiączki – to cały szereg bolesnych dolegliwości, odczuwanych w zasadzie niezależnie od fazy cyklu.
Endometrioza od podstaw
Książka „Pokonaj endometriozę” rozpoczyna się zapisem historii pacjentek, które wskutek szczęśliwych zbiegów okoliczności po wielu latach cierpień trafiły pod opiekę fizjoterapeutki Amy Stein i ginekolożki Iris Orbuch, które pomogły im w walce z endometriozą. Następnie autorki dokładnie wyjaśniają czym jest endometrioza oraz jakie czynniki mogą wpływać na jej rozwój. Mimo iż wydawało mi się, że sporo wiem o tej chorobie, nie brakowało w tej książce fragmentów, które mnie zaskoczyły, jak choćby ten, że siła bólu odczuwanego przez kobietę w czasie miesiączki nie świadczy o tym, że endometrioza jest rozległa. Choroba ta może rozwijać się praktycznie bezobjawowo, mogą też boleć „okoliczne” miejsca. Duże wrażenie zrobił na mnie fragment, w którym lekarki dokładnie opisują jak nasze ciało reaguje na ból oraz dlaczego z czasem mamy wrażenie, że boli coraz bardziej.
Przerażająca choroba
Wraz z kolejnymi przeczytanymi stronami narastało we mnie uczucie strachu i beznadziei. Choć autorki po serii przerażających faktów o endometriozie nagle uznały za stosowne usprawiedliwienie się, iż ich celem nie jest straszenie nikogo, to ja odniosłam zgoła inne wrażenie. Bo oto dowiedziałam się, że chorując na endometriozę prawie niczego nie wolno mi jeść, a już ukochane pomidory i kawa są kategorycznie zakazane (jak żyć, kiedy to moje podstawy żywienia?!). O ile w mediach od jakiegoś czasu dąży się do normalizacji podejścia do zdrowego odżywiania, by nie było ono tak radykalne, bo przecież nabiał i gluten nie są aż tak straszne, jeśli nie cierpimy na ich nietolerancję o tyle w książce „Pokonaj endometriozę” poza wielokrotnym podkreślaniem szkodliwości nabiału i glutenu, spotkałam się też chyba po raz pierwszy z informacją o prozapalnym działaniu produktów sojowych. Z publikacji, jakie dotąd czytałam kojarzę, iż tego typu produkty raczej bywały składnikami przeciwzapalnej diety, ale być może europejskie źródła stoją w sprzeczności do tych amerykańskich.
Fakt faktem, że w rozdziale poświęconym diecie w endometriozie nie spodobało mi się bardzo radykalne podejście autorek. Według nich warzywa i owoce skażone są pestycydami i powinniśmy ich unikać, albo spożywać jedynie te bio eko. Cóż, nie jest tajemnicą, że w Stanach Zjednoczonych normy dotyczące żywności i zawartych w nich potencjalnie szkodliwych dla naszego zdrowia substancji są o wiele mniej restrykcyjne niż w Europie, stąd pewnie takie a nie inne podejście autorek. Kilkanaście stron dalej, specjalistki od endometriozy chyba trochę się opamiętały, gdyż radzą, by jeść różnorodne produkty i obserwować reakcję swojego organizmu, bo to, co nam służy bądź nie, to bardzo indywidualna kwestia. To nie można było tak od razu?
Metody łagodzenia bólu i… zgrzyt
O ile w kwestiach żywienia miałam pewne wątpliwości co do zasadności niektórych zaleceń, o tyle rozdział poświecony metodom łagodzenia bólu zrobił na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Dr Stein i dr Orbuch kompleksowo podeszły do tematu, zwracając uwagę na najdrobniejsze detale, które mogą poprawić samopoczucie kobiet chorujących na endometriozę. Trening uważności, joga, fizjoterapia – to tylko niektóre z proponowanych przez lekarki rozwiązań. Jednakże najistotniejszym i właściwie jedynym, dającym szansę na normalne życie rozwiązaniem, zdaniem amerykańskich specjalistek od endometriozy, jest operacja. I tu pojawia się moim zdaniem pewien zgrzyt, gdyż opis operacji, jakie przeprowadza dr Orbuch jest tak skrupulatny i napisany takim stylem, że brzmi to jak średniej jakości reklama. Kończąc lekturę miałam nawet wrażenie, że cała ta publikacja sprowadza się ostatecznie do reklamy kliniki dr Orbuch. A taki zabieg jest w mojej ocenie, co prawda dającym się wytłumaczyć, aczkolwiek słabym zagraniem. Stąd też taka a nie inna ocena książki. Bo z jednej strony super, że taka publikacja powstała, ale z drugiej za dużo tu straszenia i tak już na pewno przerażonych swoim stanem endokobiet, za dużo nieuzasadnionych restrykcji i autopromocji. Jednak w ostatecznym rozrachunku myślę, że warto sięgnąć po tę nowość, zwłaszcza jeśli temat endometriozy dotyczy was lub kogoś z waszego bliskiego otoczenia.
Moja ocena 6/10