„Pucio w mieście” – recenzja
Pucio gości w naszym domu już od blisko trzech lat, nie mogło więc w naszej kolekcji zabraknąć najnowszej części przygód sympatycznego przedszkolaka. A pomyśleć, że długo wzbraniałam się przed tym literackim fenomenem… Teraz jako jedna z pierwszych ustawiam się w kolejce po nową część 😉 Musicie bowiem wiedzieć, że zawsze byłam zdystansowana do książek (zwłaszcza tych przeznaczonych dla najmłodszych), które dosłownie wyskakują z lodówki i są na każdym kroku polecane. A swego czasu Pucio atakował mnie zewsząd.
Pierwszy raz z Puciem
Żeby przekonać się, o co tyle hałasu, wypożyczyłam pewnego razu w bibliotece pierwszą część przygód Pucia. Moje, wówczas niespełna półtoraroczne dziecko, miłość do książek bez wątpienia wyssało z mlekiem matki, więc znudzone znanymi z domowej biblioteczki książkami, ochoczo sięgało po te wypożyczone w lokalnej bibliotece. No i przy Puciu przepadliśmy. Przez blisko dwa tygodnie nic innego nie czytaliśmy, mimo iż po kilku dniach i ja i moje dziecko, znaliśmy całą książkę na pamięć. Zakup kolejnych części przygód Pucia był zatem tylko kwestią czasu. No i czytelniczej dojrzałości mojego dziecięcia. Poprzednia część „Pucio umie opowiadać” idealnie zgrała się w czasie z pojawieniem się u nas Bobo, więc starszy potomek już zawczasu wiedział, że przy takim dzidziusiu jest mnóstwo pracy. „Pucio w mieście” co prawda nie niesie ze sobą tak rewolucyjnych treści, ale sympatykom serii na pewno przypadnie do gustu.
Big city life Pucia
Choć jest to już szósta część przygód Pucia, dopiero teraz dowiadujemy się, jaki zawód wykonuje tata tytułowego bohatera oraz czym zajmuje się ciocia Iga. Mój przedszkolak poproszony o to, by opowiedzieć, o czym jest nowy Pucio na jednym wydechu wymienił: „O kurach na początku, potem o śmieciarce, zakupach, dworcu, wypadku i na końcu przyszła paczka”. Wybaczcie te spoilery, ale jak widać są tu wydarzenia, które bez wątpienia zainteresują fanów serii.
Choć fabuła „Pucia w mieście” obejmuje zaledwie dwa dni zwykłego, codziennego życia w mieście, to trzeba przyznać, że rodzina tytułowego bohatera z pewnością nie może narzekać na nudę. Szczególnie ujęła mnie jak zwykle mama Pucia, która dla ciepłej kawy i chwili spokoju jest w stanie po raz setny oglądać plac budowy (rodzice zrozumieją). Tata – bohater ogarniający zakupy na rodzinny obiad też zasługuje na uwagę. Mocną stroną książki są też przepiękne ilustracje. O ile w poprzednich częściach były one dość minimalistyczne, to „Pucio w mieście” pełen jest szczegółów, których wyszukiwanie sprawia frajdę zarówno dzieciom, jak i rodzicom.
Pucio uczy i bawi
Niewątpliwą zaletą każdej z książek o przygodach Pucia i jego rodziny są przemycone między wierszami treści edukacyjne. W najnowszej części szczególna uwaga została zwrócona na kwestie związane z bezpieczeństwem m.in. na parkingu, na przystanku autobusowym, podczas jazdy na rowerze, czy też przy używaniu ostrych przedmiotów. Nie sposób nie zwrócić też uwagi na to, jak zdrowo odżywia się rodzina Pucia (lodów nie liczę). W ogóle są oni tacy normalni, zwykli i tym samym prawdziwi. Chyba w tym właśnie tkwi największy sekret sukcesu książek. Bo to sztuka napisać książkę, która przypadnie do gustu tak dzieciom, jak i ich rodzicom. A Pucio ma w sobie coś takiego, że nie nudzi się (a przynajmniej nie aż tak bardzo), kiedy czytasz go dziesiąty, dziewięćdziesiąty, czy dwa tysiące piętnasty raz i za to autorce – Marcie Galewskiej-Kustrze należą się szczególne słowa uznania.
Dla kogo nowy Pucio?
Treści zawarte w najnowszej części przygód Pucia są tak skonstruowane, że książka jest odpowiednia zarówno dla młodszych dzieci, które dopiero uczą się mówić, jak i tych nieco starszych, które dzięki lekturze, mogą wzbogacić swoje słownictwo i ćwiczyć się w umiejętności opowiadania. Zwłaszcza wspomniane już ilustracje, które bez dwóch zdań stanowią mocną stronę książki, są świetną bazą do snucia opowieści, ale też nauki nowych słów. Z niecierpliwością czekam już na kolejną część serii, bo wiem, że prace nad nią trwają. Serię o Puciu mogę polecać w ciemno i szczerze przyznaję, że to jedne z lepszych książek dla dzieci, jakie przyszło mi czytać. Zupełnie nie dziwię się, że stały się one fenomenem na rynku literatury dziecięcej i mają rzesze fanów, nie tylko wśród najmłodszych czytelników. Niech ten Pucio wyskakuje z lodówki, a ja z dumą przykładam do tego wyskakiwania swoje trzy grosze.
Na koniec mała anegdota z naszego podwórka, którą zrozumieją pewnie tylko te osoby, które już czytały najnowszą część Pucia. Podczas planowania menu na kolejny tydzień, kiedy zapytałam moich domowników, czy mają jakieś szczególne obiadowe życzenia, moje dziecko zażyczyło sobie tartę z warzywami. A na deser sałatkę owocową 😉
dziękuję za wyczerpującą recenzję 🙂