Bartosz Szczygielski „Dolina cieni” – recenzja
Trwam w moim postanowieniu poznawania nowych polskich autorów i jeśli będę trafiać na takie perełki, jak najnowsza książka Bartosza Szczygielskiego, to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że mimo różnych niespodzianek po drodze, warto poszerzać swoje czytelnicze horyzonty. „Dolina cieni” wciąga od pierwszej strony. Nie jest to kryminał, w którym akcja gna na łeb, na szyję (choć początek jest dość dynamiczny), ale sama zagadka jest tak skomplikowana (ale nie nieprawdopodobna), że ostatnie strony musiałam przeczytać dwa razy, żeby zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło i kto był kim w całej tej pokręconej historii.
Gdy przeszłość powraca
Główny bohater „Doliny cieni” od kilkunastu lat ukrywa się pod zmienioną tożsamością, po tym jak upozorował własną śmierć w wypadku samochodowym. Ma ku temu swoje powody, jednak, jak to w książkach bywa, w najmniej oczekiwanym momencie, dopadają go demony przeszłości. Wraca zatem w rodzinne strony, by rozwiązać zagadki sprzed lat, a na miejscu okazuje się, że tych zagadek jest o wiele więcej niż przewidywał… Największą tajemnicę zdaje się skrywać jego żona, ale na jaw wychodzi też całe mnóstwo nierozwiązanych spraw z przeszłości.
Mała społeczność i jej tajemnice
Wiem, że już wielokrotnie to powtarzałam, ale niezmiennie uwielbiam kryminały, w których akcja rozgrywa się wśród małej, wiejskiej społeczności. I „Dolina cieni” doskonale wpisuje się w ten schemat. Są tu wiejskie plotkary (swoją drogą liczyłam na rozwinięcie tego wątku, mogło być jeszcze bardziej interesująco), jest ksiądz, który o wszystkich wie wszystko, jest bezwzględny biznesmen, trzymający w szachu wszystkich lokalnych przedsiębiorców. A w środku tego wszystkiego młode małżeństwo, przechodzące właśnie swój pierwszy kryzys. I choć po latach obraz tej społeczności ulega pewnym zmianom, to na miejscu wciąż jest kluczowa dla całej historii postać, która… ach, no nie mogę Wam powiedzieć, bo zepsułabym całą frajdę z czytania. A, zapomniałabym o jeszcze jednej ważnej postaci – tajemniczej Helenie, która, zdawałoby się, przypadkiem staje na drodze głównego bohatera „Doliny cieni”. Ona też nieźle namiesza.
Wypadek, który zmienia życie wielu osób
Punktem wyjścia do całej historii jest wypadek, w którym uczestniczy główny bohater powieści. Wydarzenie to ma ogromny wpływ nie tylko na jego życie, ale też na życie wszystkich osób, które z tym wypadkiem miały cokolwiek wspólnego. Bartosz Szczygielski stworzył mocno poplątaną intrygę, której stopniowe rozwiązywanie wciąga czytelnika tak mocno, że zapomina o wszystkim dookoła i cóż mogę rzec… w tym trudnym czasie właśnie takich książek mi trzeba. Chcę się oderwać od codzienności pełnej lęku i przenieść w wykreowany przez pisarza świat. Nawet jeśli tamten świat wcale nie jest miłym i przyjemnym miejscem. Zwłaszcza ostatnie strony książki wbijają w fotel, a akcja toczy się tak szybko, że ogarnięcie tego, co się dzieje, wymaga mocnego skupienia.
Nic nie jest takie, jakie się wydaje
Nie ukrywam, że jestem dość wymagającą czytelniczką i niezwykle cenię sobie wszystkie, nawet te bardzo dyskretne tropy, jakie autor zostawia czytelnikowi na drodze do rozwiązania zagadki. Bestseller Bartosza Szczygielskiego ma całkiem sporo tych tropów, a moją uwagę przykuło motto na okładce. Brzmi ono: Twoja historia nie ma znaczenia. Twoje czyny mają. Jest to nie tylko wskazówka pomocna w rozwiązaniu kryminalnej intrygi, ale też uniwersalna prawda, o której nie powinniśmy zapominać. Bardzo chciałabym podać Wam przykłady z książki, ale nie chcę zbyt wiele zdradzać. Lepiej sami sięgnijcie po „Dolinę cieni” i przekonajcie się, jak powinien wyglądać dobrze skonstruowany thriller. Owszem, do pewnych szczegółów, a właściwie szczególików mogłabym się doczepić. Ale wyjątkowo nie chcę tego robić. Bo w ogólnym rozrachunku to naprawdę bardzo dobra książka. Polecam.
Moja ocena 7.5/10