Zośka Papużanka „Kąkol” – recenzja
Na pewno nie raz miałeś tak, drogi czytelniku, że do wzięcia w swoje ręce książki zachęciła Cię okładka tejże. A potem już bywało różnie- czasem zachwyt, częściej pewnie rozczarowanie. Bo piękna okładka nie zawsze jest gwarancją pięknego wnętrza. W najnowszej książce Zośki Papużanki czytelnik dostaje pakiet- piękną okładkę i intrygujące wnętrze. To książka, w której pewnie każdy, kto pamięcią sięga przynajmniej do wczesnych lat 90. ubiegłego wieku, odnajdzie cząstkę siebie, swojego dzieciństwa, jakieś urywki wspomnień. „Kąkol” jest moim pierwszym zetknięciem z twórczością Papużanki i muszę przyznać, że ten język, styl i emocje zawarte gdzieś między wierszami, totalnie mnie oczarowały i z przyjemnością zapoznam się z wcześniejszymi dziełami autorki.
Prosta forma, bogata treść, czytelniczy kac
„Kąkol” jest powieścią nietypową jeśli chodzi o fabułę. Brak tu zwyczajowej linearności – mamy wyraźny, przyciągający czytelnika początek, symboliczny koniec, a pośrodku całe mnóstwo nieco chaotycznie snutych historii. Ten chaos jest jednak pozorny. Bo „Kąkol” to nie jest książka, którą przeczyta się w kilka wieczorów, albo pochłonie parę stron między gotowaniem zupy, a wstawieniem prania. To powieść, która wymaga skupienia, bo tylko w ten sposób czytelnik jest w stanie wyłapać i zrozumieć cały kulturowy kontekst i niesamowity emocjonalny przekaz, jaki Zośka Papużanka umieściła w tej niesamowitej powieści. Naprawdę dawno nie czytałam nic tak dobrego. To z pozoru prosta historia, ale opowiedziana w taki sposób, że mimo iż skończyłam ją czytać kilka dni temu, do tej pory nie mogę się zebrać, żeby sięgnąć po kolejną książkę. Chyba podświadomie wiem, że nieprędko znów trafię na coś tak dobrego. Są utwory, po przeczytaniu których ma się takiego książkowego kaca, wiesz co mam na myśli, prawda?
Świat oczami dziecka
Jedenastoletnia narratorka „Kąkolu” opowiada o wakacjach spędzanych na wsi u dziadków. Spodziewałam się, że będzie to opis sielanki, tymczasem to, co znalazłam w książce jest tak odległe od sielanki, jak Czechy od morza. Ten opis wakacji wkrótce przekształca się w obraz skomplikowanych relacji, jakie panują w rodzinie narratorki. Nie chcę tu za wiele zdradzać z fabuły, ale postać dziadka-boga jest nakreślona z iście boskim rozmachem. Matka narratorki budzi zainteresowanie, sympatię, ale też współczucie. Ciotka Aurelia, Irmina i Dziubasek nadają całej akcji rumieńców, zaś cała plejada mieszkańców wioski, która przewija się na kartach powieści, tworzy niesamowity klimat, a zarazem jest kwintesencją wiejskiej społeczności końca ubiegłego wieku.
Zachwyt nad formą i treścią
Język, jakim w „Kakolu” operuje Papużanka od pierwszych zdań wzbudził mój zachwyt. Choć po raz kolejny powtórzę, że nie jest to książka, którą czyta się szybko i łatwo. Specyficzne poczucie humoru, nawiązania do baśni, legend, Biblii i wielu dzieł literackich, a wreszcie sam tytuł – to wszystko takie nieoczywiste, symboliczne, wymuszające ciągłe skupienie na tekście, by niczego nie ominąć, nie przeoczyć, bo w tej powieści każde zdanie jest ważne. Jeśli dodamy do tego barwne porównania, celne spostrzeżenia oraz ironiczne komentarze dotyczące dalekiej od sielskiego obrazka rzeczywistości, otrzymujemy powieść, która zmusza do refleksji i na długo zostaje w pamięci. Jako czytelniczka życzyłabym sobie więcej takich książek, które oprócz bycia literacką ucztą, wymaga jeszcze nieco intelektualnej gimnastyki. Zaprawdę, powiadam Wam, sięgnijcie po tę nowość, zwłaszcza teraz, w czasie wakacji, a nie będziecie rozczarowani. Pozbądźcie się wszelkich rozpraszaczy, studiujcie wnikliwie każde zdanie, a potem leczcie poksiążkowego kaca, bo pewnie nieprędko ponownie traficie na taką literacką perełkę.
PS: Nie ufaj recenzjom
Muszę tu jeszcze dodać parę słów na temat internetowych recenzji, bo fakt ten uwiera mnie jak kamyk w bucie. Otóż po „Kąkol” sięgnęłam z dwóch powodów: pierwszy z nich to okładka, a drugi – cała masa pozytywnych recenzji, w których frazy takie jak bajkowe wspomnienia z dzieciństwa, przywoływanie zapachów lata, książka smakująca malinami, mlekiem, niosąca powiew wiatru i tym podobne pierdu, pierdu powtarzały się do porzygu. Zakładałam zatem, że poczytam o bajkowych wakacjach, podobnych do tych, jakie sama spędzałam u dziadków. Już po pierwszych zdaniach zorientowałam się, że tekst będzie zupełnie nie o tym. I tak całkiem szczerze na tle tego, o czym pisze Papużanka ten smak malin i chłód strumyka stają się w ogóle niezauważalne. Na pierwszy plan wychodzą RELACJE: lęki, nieporozumienia, zazdrość, strach, smutek, przemoc psychiczna, rozczarowanie i gorzkie pogodzenie z rzeczywistością. Jeśli ktoś pisze, że „Kąkol” smakuje mu malinami, to chyba nie czytał w ogóle tej książki. Mi ta powieść zdecydowanie bardziej będzie kojarzyć się z bzyczeniem szerszenia, szuraniem korników i zrywaniem porzeczek od rana do nocy. O nieprzyjemnych sprawach też można pięknie pisać. „Kąkol” jest tego wybitnym przykładem.
Moja ocena 8/10