„Czego uczą nas zwierzęta?” – recenzja
Kiedy zobaczyłam książkę Danielle MacKinnon „Czego uczą nas zwierzęta”, od razu poczułam, że to coś dla mnie. Jako miłośniczka zwierząt uważam, że możemy się od nich nauczyć wielu rzeczy, a jeśli dodatkowo autorka książki obiecuje, że dzięki lekturze dowiem się jak naprawić problem behawioralny mojego psa, odmienię życie, dzięki wskazówkom, jakie moje zwierzę mi daje oraz nauczę się pozazmysłowej komunikacji z ukochanym czworonogiem, uznałam, że lepszej książki nie mogę sobie wyobrazić. Jestem świeżo po lekturze i cóż… wcale nie czuję się dzięki tej książce mądrzejsza.
Obiecujący początek
Książka „Czego uczą nas zwierzęta? Jak domowi terapeuci pomagają nam pozbyć się ograniczeń i stać się lepszymi ludźmi” jest niewielką objętościowo lekturą, bo liczy niewiele ponad 200 stron, ale uwierzcie mi – nie da się jej szybko przeczytać i mimo iż pierwsze 70 stron „wciągnęłam” za jednym razem, o tyle do dalszej lektury nieco się zmuszałam. Wciąż liczyłam na jasne odpowiedzi na kwestie zasygnalizowane na okładce, tymczasem otrzymywałam kolejne historie pacjentów Danielle MacKinnon, które z każdą kolejną opowieścią, wydawały mi się coraz bardziej absurdalne.
Bo niby autorka przedstawia nam pięć kroków do zrozumienia lekcji udzielanych nam przez zwierzęta, ale jeśli już na wstępie mam określić, w jaki sposób zwierzę mi pomaga, to po co w takim razie dalsza lektura tej publikacji?
Niesamowita moc zwierząt
Tak, wierzę, że zwierzęta to niezwykle mądre istoty, że dostrzegają o wiele więcej niż ludzie, że mogą nas uczyć pewnych rzeczy, ale trudno mi się zgodzić z tezą autorką, że życiowe lekcje mogą nam przekazywać nie tylko nasi domowi pupile, ale także np. zwierzęta, o których przeczytamy w Internecie. Kto ma czas się zastanawiać nad tym, jaką lekcję daje mu słoń, o którym artykuł mignął mu w czasie scrollowania Facebooka? Jeśli w ogóle możemy tu mówić o jakiejś lekcji… Mam wrażenie, że w tej książce od pewnego momentu absurd goni absurd. No bo skoro dzięki wskazówkom Danielle MacKinnon mamy nauczyć się pozazmysłowego komunikowania ze wszystkimi (!) zwierzętami, jakie stają na naszej drodze, to czy nie odbiera ona sobie tym samym potencjalnych klientów, którym jako zwierzęce medium, pomaga się komunikować ze zwierzakami?
Wierzę, że nasze domowe zwierzęta, z którymi łączy nas jakaś więź, mogą się z nami komunikować, mogą nas czegoś uczyć, mogą pomagać nam stawać się lepszymi, ale jestem przekonana, że jest to możliwe właśnie dzięki wytworzeniu pewnej bliskości, specyficznej więzi, której niestety, wbrew temu, co twierdzi Danielle MacKinnon, nie czuję do sarny przypadkowo spotkanej na spacerze.
Zgrzyt za zgrzytem
W książce „Czego uczą nas zwierzęta?” znajdziemy mnóstwo opisów przypadków, gdy zwierzę jakimś swoim zachowaniem chciało zwrócić uwagę na problem swojego właściciela. Autorka pozornie uczy nas wyciągać wnioski z tych lekcji, jednak za każdym razem są to tak odmienne zwierzęce zachowania i tak różne ludzkie historie, że trudno tu dostrzec jakąś regułę. I doprawdy mimo szczegółowej analizy i wielu prób, nadal nie mam pojęcia, dlaczego mój labrador czasem rzuca się z zębami na przypadkowe osoby. Zapewne mam jakiś problem i on mi to sygnalizuje (ha ha), ale jakoś nie potrafię odrobić tej lekcji. Za to nie mam najmniejszych wątpliwości, kiedy mój pies sygnalizuje mi, że chce wyjść na spacer, albo pobawić się. Wiem też doskonale, że wyczuwa moje emocje i mimo iż nie jest typem przytulaska, zawsze cierpliwie trwał przy mnie w trudnych momentach i niejedna łza wpadła w jego biszkoptową sierść, a dotyk jego aksamitnych uszy niósł spokój i ukojenie.
Ale jedna rzecz w książce MacKinnon poruszyła mnie szczególnie – otóż zdaniem autorki, kiedy już odrobimy lekcję, nad którą pomagają nam pracować zwierzęta, wtedy zazwyczaj odchodzą one za tęczowy most, bo wykonały swoją misję. I w tym miejscu pomyślałam sobie, że skoro tak, to ja dziękuję bardzo i żadnych lekcji odrabiać nie będę, bo mój pies, choć jest specyficzny, to jednak zajmuje szczególne miejsce w moim sercu i chciałabym, żeby był ze mną jak najdłużej. Oczywiście po kolejnych kilkudziesięciu stronach autorka sama sobie przeczy, że wcale tak być nie musi, że zwierzę może przeżyć przy naszym boku jeszcze długie lata. Takich absurdów jest w książce więcej i mocno psują przyjemność lektury.
To jeszcze nie koniec…
Jako że trudno dobrnąć do końca książki, nie będą przy okazji nieco zmęczonym, autorka, na zakończenie, jak na prawdziwy poradnik przystało serwuje nam zbiór powszechnych lekcji, jakie udzielają nam zwierzęta. I jak w trakcie lektury za każdym razem parskałam śmiechem, kiedy była mowa o słoniu, delfinie, czy łani, które w jakiś sposób miały zdaniem autorki uczyć ludzi walki z pewnymi szkodliwymi dla nich przekonaniami, o tyle na końcu książki możemy się dowiedzieć, jakie lekcje przekazują nam m.in. (uwaga!) bakterie, homary, meduzy, a nawet nietoperze. Co do tych ostatnich to mam wrażenie, że od blisko roku wszyscy odrabiamy czyjąś lekcję… No cóż… Następnym razem raczej sięgnę po jakiś inny poradnik.
Moja ocena 3/10