Żaneta Pawlik „Światło po zmierzchu”
Czytając okładkowy opis tej powieści, można pomyśleć, że oto znów mamy do czynienia z kolejną powtarzaną do znudzenia miłosną historią, gdzie kobieta z wielkiego miasta w wyniku życiowych zawirowań ucieka na wieś, znajdując tam bezpieczne schronienie i wielką miłość. Jednak Żaneta Pawlik przyzwyczaiła już swoich czytelników do tego, że jej książki znacząco różnią się od tej literackiej papki, jaką co tydzień ochoczo wypuszcza w świat wiele wydawnictw. „Tamarynd” zaskoczył mnie i poruszył. „Światło po zmierzchu” także wywołuje mnóstwo emocji , skłania do refleksji i… wywołało u mnie tak potężnego książkowego kaca, że od tygodnia nie mogę się znów zabrać za czytanie. Niczego! Nie wchodzą ani poradniki, ani powieści, ani reportaże. Jeszcze gdzieś we mnie siedzi ta historia.
Każdy ma rolę do odegrania
W tej powieści nic nie jest oczywiste. Choć zdawać by się mogło, że cała akcja kręci się wokół Julii Andrzejewskiej, to wątki dotyczące innych, pojawiających się w tej historii postaci, są nie mniej interesujące. Każdemu z bohaterów Żaneta Pawlik poświęciła dokładnie tyle, ile trzeba, by od początku do końca odegrał on swoją rolę w tej powieści, by dokładnie wybrzmiały wszystkie kwestie, które subtelnie chciała przekazać czytelnikom. Jedynie postać agentki Julii – Izabeli Krynickiej w moim odczuciu została potraktowana nieco po macoszemu i tylko w jej przypadku zabrakło mi jakiegoś wątku, który pozwoliłby nieco głębiej wniknąć w jej osobowość. Poza tą kwestią i kilkoma literówkami, na które natrafiłam w tekście, nie mam do tej książki żadnych zastrzeżeń.
Zmiana, której nie było?
Był taki moment, że w trakcie czytania z niedowierzaniem obserwowałam rozwój wydarzeń, bo wydawało mi się, że gdzieś przegapiłam moment przemiany, jaka zachodzi w Julii podczas pobytu w leśnej głuszy. Jednak zakończenie… Znów trudno mi to napisać tak, by za wiele nie zdradzić. Zatem zakończenie powieści określę jako całkiem logiczne i z mojej perspektywy dość przewidywalne. Absolutnie nie poczułam się rozczarowana, ani zaskoczona. Powiem więcej – rozczarowana i zaskoczona byłabym, gdyby Julia dokonała innego wyboru. To byłoby wbrew jej naturze, a tę wydało mi się, że autorka odmalowała dość dosadnie.
Nieidealni bohaterowie
Zauważyłam coraz popularniejszy trend wśród wielu autorów, polegający na umieszczaniu w swoich powieściach bohaterów wielowymiarowych. Coraz mniej jest postaci tylko czarnych i tylko białych, a coraz więcej pojawia się wszelkich innych odcieni. I często jest tak, że do żadnego z bohaterów nie zapałam sympatią, a mimo to płynę przez powieść, bo wartka akcja unosi mnie i wciąga. Tak też było w przypadku tej książki. Poza Bożeną, szkolną przyjaciółką Julii, tak naprawdę żaden z pojawiających się na kartach „Światła po zmierzchu” bohaterów nie wzbudził we mnie cieplejszych uczuć. Pozostali byli w wielu kwestiach irytujący, a mimo to chciałam poznać ich dalsze losy, zrozumieć dokonywane przez nich wybory, odkryć wydarzenia z przeszłości, które ukształtowały ich charaktery i sposób postrzegania świata.
Łącząc kropki…
Największym zaskoczeniem był dla mnie moment, kiedy połączyłam kropki i dotarło do mnie, że Renia, opiekunka z ośrodka, w którym przebywa matka Julii i Renata, była żona Kosmy, to ta sama osoba. Od tego momentu jeszcze uważniej wczytywałam się w tę historię, żeby nie umknął mi już żaden szczegół. I wydaje mi się, że zrozumiałam przekaz tej powieści, rozszyfrowałam jej bohaterów. Niektórzy pojawili się na scenie tylko na moment, by odegrać swoją niewielką rólkę, a potem po prostu zniknąć, niektórzy narobili zamieszania, by następnie wycofać się rakiem, inni przez cały czas byli gdzieś w tle, ale bez nich ta historia mogła mieć zupełnie inny finał.
Nowa jakość powieści
Chyba mogę się już nazwać fanką powieści Żanety Pawlik. „Tamarynd” bardzo przypadł mi do gustu swoim oryginalnym przekazem, „Światło po zmierzchu” także różni się od tego, co dotychczas czytywałam. A nie muszę chyba powtarzać, że lubię powiew świeżości w literaturze. Historie serwowane przez Żanetę Pawlik są niesztampowe i na długo zapadają w pamięć. Cenię tę autorkę za styl, wyrazisty portret psychologiczny powieściowych bohaterów, za taką, hmm, jak by to ująć… autentyczność bijącą z jej książek. W dobrej książce nie wszystko musi kończyć się dobrze. Jeśli takich prawdziwych, pełnych emocji książek szukacie, to „Światło po zmierzchu” z pewnością Was nie zawiedzie.
*współpraca recenzencka z wydawnictwem Zysk i S-ka