matka roku recenzja
Regał

Gabriela Gargaś „Matka roku” – recenzja

Potrzebowałam książki na odmóżdżenie. Takiej, wiecie, lekkiej, o pierdołach, z typowym dla kobiecych powieści scenariuszem. Tak przynajmniej mi się wydawało. Przeglądając nowości,  trafiłam na powieść Gabrieli Gargaś. Kojarzyłam autorkę, bo jakieś jej książki już czytałam i z tego co pamiętałam nie były one tak sztampowe i przewidywalne jak większość obecnej na rynku literatury kobiecej. Okładka jednak pozwalała się spodziewać czegoś niezbyt lotnego. A co tam! Zamówiłam. Czy się rozczarowałam? Ależ skąd? Czy dostałam to, czego się spodziewałam. Nie! Zanim przejdę do szczegółów muszę tu jednak zwrócić uwagę na jedną ważną rzecz. Otóż wydawca wtopił przeokrutnie spojlerując na okładce fakt, który pojawia się dopiero w połowie książki. No tak się po prostu nie robi. Domyślam się, że taki opis miał przyciągnąć głodne wrażeń czytelniczki, ale na litość boską można było nie zdradzać aż tak wiele z, bądź co bądź, niezbyt rozbudowanej fabuły.

Czego się spodziewałam?

Zamawiając „Matkę roku” spodziewałam się opowieści o umęczonej matce małych dzieci, próbującej pogodzić role opiekunki,  żony, pracownicy i wszelkie te pomniejsze rólki, które większość kobiet odgrywa w codziennym teatrze. Owszem, spodziewałam się też jakiejś dawki humoru, słowem  – czegoś lekkiego, ot tak, dla rozrywki i swoistego katharsis przeżytego po lekturze, że przecież wcale nie mam tak źle i nie ja jedna zmagam się z codziennymi mniejszymi i większymi problemami. A wszystkiemu winna na nieszczęsna, i w mojej ocenie paskudna, okładka. Zupełnie nie pasuje ona ani do opisu głównej bohaterki, ani do treści książki. Bo „Matka roku” wcale nie jest taką byle jaką i tandetną opowiastką do przeczytania i zapomnienia.

I tu nastąpiło miłe zaskoczenie

Gabriela Gargaś ma przyjemny styl pisania, momentami do złudzenia przypominał mi on wczesną Grocholę i jej „Nigdy w życiu”. Główna bohaterka – dobiegająca czterdziestki Tatiana ma kochającego męża, dwójkę dzieci (w tym jedno prawie dorosłe) i wkrótce ma się przeprowadzić do wymarzonego domu. Wiedzie sobie spokojne, szczęśliwe życie i wydaje się całkiem mądrą babką, do czasu, kiedy, jak zdążył nam już zaspojlerować wydawca – spotyka swoją szkolną miłość. Ten wątek pewnie był niezbędny, żeby w poukładanym życiu głównej bohaterki „coś się zadziało”, ale cały czas miałam poczucie, że jest on jakiś mało wiarygodny. Że Tatianę niby ciągnie do Iwa, ale jednocześnie brakowało temu romansowi pewnej dozy szaleństwa. Jak to się wszystko zakończyło nie będę Wam zdradzać, bo to już by było grube przegięcie, ale zapewniam, że warto sięgnąć po tę książkę i mówię to Wam ja – która zazwyczaj tego typu literaturę omijam szerokim łukiem.

matka roku opinie o ksiazce

A dlaczego warto?

Bo oprócz tej niezbyt rozbudowanej fabuły znajdziemy tu parę perełek w postaci mądrych życiowych przemyśleń dojrzałej kobiety. Jest tu nieco refleksji nad współczesnym światem, kilka słów o relacjach międzyludzkich, trochę rozważań nad zasadnością tego co nas spotyka, a wszystko to okraszone nieprzesadzoną dawką humoru. No i wątek kobiecej przyjaźni. Nie wiem dlaczego, ale zawsze mnie to wzrusza w książkach. Trochę zazdroszczę Tatianie takiej przyjaciółki, która zawsze zjawi się w potrzebie, pocieszy, doradzi, a kiedy to stosowne, sprowadzi na ziemię. Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach taka przyjaźń zdarza się już tylko na kartach literatury.

Na długie jesienne wieczory

Książka łyknięta w trzy wieczory, czyli chciało mi się do niej wracać, a to znaczy, że znajdziecie tam wartościowe treści. Polecam. Na jesień, do herbatki i kocyka, to będzie idealna lektura. Myślę, że duża część współczesnych kobiet znajdzie w Tatianie, albo w jej przyjaciółce cząstkę siebie. Trzeba przyznać autorce, że jest dobrą obserwatorką, ma celne spostrzeżenia na temat przemian, jakie zachodzą w naszym społeczeństwie, a jej najnowsza książka ma to, co najbardziej cenię w powieściach – jest mocno realna, prawdopodobna, brak w niej cudownych zwrotów akcji, rycerzy na białych koniach, jest za to jak w życiu – trochę słodko, trochę gorzko, a trochę zwyczajnie. A czy to źle, kiedy jest zwyczajnie? Myślę, że w głównej mierze właśnie na to pytanie próbuje odpowiedzieć Gabriela Gargaś w „Matce roku”. I tak sobie myślę, że ten tytuł może nieco zmylić i jest średnio trafiony, tak jak i okładka, bo mogą one zbudować fałszywe przekonanie, co do treści. Ja w każdym razie miło się zaskoczyłam tą książką i naprawdę ją polecam, jeśli szukacie czegoś lekkiego, ale nie głupawego.

Moja ocena 7/10

Visited 1 times, 1 visit(s) today
5 1 głosuj
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Starsze
Nowsze Most Voted
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
0
Skomentujx