grazyna malicka milosc w ruinach
Regał

Grażyna Malicka „Miłość w ruinach”

Będę brutalnie szczera – w trakcie czytania tej książki kilka razy miałam ochotę ją odłożyć i już do niej nie wracać. „Miłość w ruinach” to licząca ponad 500 stron powieść. Odniosłam wrażenie, że pomysł autorki na tę historię nieco rozminął się z jej ostatecznym kształtem. Wydawniczy opis informuje nas, że to powieść o magicznym starym domu, w którym główna bohaterka – zakochana w książkach Liliana uwielbia spędzać czas, oddając się lekturze. Rozpadający się dach i odpadające tynki mają być romantyczną scenerią dla rodzącego się uczucia. Tu już poczułam mały zgrzyt, ale ok – każdy może mieć swoją wizję romantyczności. Jedni wolą przytulne ciepło kominka, inni dreszcz ryzyka, że nagle cegła może spaść na głowę… Mniejsza z tym, wróćmy do meritum – utrzymana w ciemnej kolorystyce okładka z długowłosą kobietą w zwiewnej sukni i kwiatem we włosach przywodzi na myśl jakieś romantyczne historie, a tytułowe ruiny skojarzyły mi się z wojennymi czasami, które tak ochoczo wykorzystywane są we współczesnej literaturze. Błąd. Okładka ma się totalnie nijak do zawartości. A i moje wyobrażenia o tej książce okazały się dalekie od rzeczywistości.

o czym jest ksiazka milosc w ruinach

Bohaterka jakiej jeszcze nie było

Wspomniana już Liliana jest młodą kobietą. Z treści książki wynika, że skończyła już studia (bibliotekoznawstwo), podjęła jednak pracę niezwiązaną ze zdobytym wykształceniem. Wykonuje mało romantyczny zawód – pracuje na linii produkcyjnej. I tu ogromne brawa dla autorki, bo to pierwsza powieść, jaką dane mi było czytać, gdzie główna bohaterka jest tak do bólu zwykła, autentyczna, nieromantyzowana. Liliana kombinuje jak najlepiej wykorzystać postojowe w pracy, próbuje dopasować swój grafik do spotkań z ukochanym, bierze tabletki na tarczycę i ma na tyle oleju w głowie, że nie porywa jej wizja spłodzenia potomka z facetem poznanym kilka tygodni wcześniej. Z jednej strony jest taką zwykłą, normalną dziewczyną, a z drugiej momentami bardzo irytowała mnie jej niedojrzałość, zwłaszcza w początkowej fazie relacji z poznanym w ruinach domu Danielem i jego bratem Piotrem. Później na szczęście było odrobinę lepiej, za to Daniel zachowywał się nieodpowiedzialnie, wszystko zrzucając na karb swoich zaburzeń psychicznych.

Kto tu jest zaburzony?

Postać Daniela, cierpiącego na borderline niosła ze sobą ogromny, niestety w moim odczuciu zupełnie niewykorzystany potencjał. Przez większą część historii Daniel zachowuje się zupełnie normalnie i dopiero nagłe sceny zazdrości wnoszą nieco emocji do miłosnej sielanki. To dało się inaczej „ograć”. Wystarczyło od czasu do czasu wprowadzić jakiś niepokojący element w relacjach Daniela z Lilianą, tymczasem tak naprawdę dopiero końcówka książki nieco uwiarygodnia tę rzekomą chorobę młodego muzyka. No właśnie – muzyka. Odgrywa ona w książce niebagatelną rolę, wszak znaczna część akcji kręci się wokół prób i koncertów zespołu, do którego należą Daniel, jego brat i koledzy. To fajny motyw, który dodawał tej historii charakteru. Miałam nadzieję, na rozwinięcie wątku podobieństwa Daniela do niespokrewnionego z nim Denisa, który również należał do zespołu. Despotyczna matka Daniela z pewnością skrywa niejedną tajemnicę i biorąc pod uwagę zakończenie powieści, można mieć nadzieję, że w kolejnym tomie być może pojawi się rozwiązanie tej zagadki.

Za stara czy zbyt wymagająca?

Mimo różnych niedociągnięć, trudno zaprzeczyć, że jest to interesująca powieść, która na pewno znajdzie swoich fanów. Ja chyba jestem po prostu zbyt wymagająca, albo może nieco zbyt wiekowa na takie historie. Nie mniej jednak przypuszczam, że starszym nastolatkom i dziewczynom 20+ „Miłość w ruinach” może przypaść do gustu. Są tu młodzieńcza miłość, muzyka, tajemnice, przyjaźń i trudne relacje rodzinne. Tytułowe ruiny można różnorako interpretować, a obserwowanie przez Lilianę jak dom, z którymi wiązały ją liczne wspomnienia, ulega stopniowej destrukcji, również niesie ze sobą symboliczne znaczenie. Jak na debiut uważam, że jest całkiem nieźle i pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tomy, które wyjdą spod pióra autorki, będą odrobinę lepiej dopracowane tak pod względem warsztatowym, jak i redakcyjnym, wszak zdarzało mi się w trakcie czytania trafić na takie babole jak np. „leniwa chałupa” (zakładam, że miała być „leciwa”). Ale dosyć tego czepiania – skoro doczytałam do końca, to naprawdę było przyzwoicie i tym optymistycznym akcentem kończę tę przydługą recenzję.

Dziękuję Autorce za egzemplarz recenzencki powieści.

Visited 1 times, 1 visit(s) today
0 0 głosy
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Starsze
Nowsze Most Voted
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
0
Skomentujx