Hanna Cygler „Córki tęczy” – recenzja
*współpraca recenzencka z Wydawnictwem Luna
Czytając zapowiedzi wydawnicze tej książki spodziewałam się czegoś nieco innego. Bo ta kobieca solidarność, o której mówi okładkowy opis jest w tę historię wpleciona tak, że to nie ona wyłania się na główny plan. Ona po prostu jest, tak naturalna, że niemal niezauważalna podczas czytania i dopiero po chwili zastanowienia dotarło do mnie, że wcale nie chodziło o jakąś solidarność pomiędzy nie znającymi się wcześniej Joy i Zuzanną, ale właśnie o tę codzienną, zwykłą, której bohaterki doświadczają ze strony rodziny, sąsiadek i znajomych. I to jest wspaniałe!
Dużo wątków, ale gdzie ta akcja?
Chyba pierwszy raz trafiłam na taką książkę, gdzie po przeczytaniu stu stron nadal niewiele się wydarzyło i byłam zaintrygowana w jaką to stronę zmierza. Po kolejnych stu stronach akcja nieznacznie przyspiesza, by nabrać właściwego tempa dopiero na ostatniej setce. Mam wrażenie, że autorka chciała zbyt dużo wątków zawrzeć w jednej historii, dlatego po przeczytaniu „Córek tęczy” czuję lekki niedosyt. Bo jest to bez wątpienia ciekawa historia, ale przedstawienie głównych bohaterek zajęło autorce tyle czasu, że na właściwą akcję nie pozostało już zbyt wiele miejsca. Choć może właśnie o to chodziło…
Bohaterki z różnych środowisk
Ciemnoskóra Joy Makeba mieszka w RPA, dzieląc swój czas między opiekę nad dużo młodszymi siostrami i pracę w popularnej restauracji. Dziewczyna mimo młodego wieku sporo już w życiu przeszła, a wszelkie trudne doświadczenia, które były jej udziałem sprawiły, że twardo stąpa po ziemi. Nie brakuje jej przy tym dziewczęcego uroku i wszystko to sprawia, że czytelnik z marszu zaczyna lubić tę postać.
Zuzanna Fleming jest czterdziestokilkuletnią właścicielką dobrze prosperującego biznesu i kobietą po przejściach. Za namową koleżanek postanawia dać sobie szansę na miłość i decyduje się wyjechać na wakacje do RPA, by spotkać się tam z poznanym przez internet mężczyzną. I to właśnie w Afryce przetną się drogi tych dwóch kobiet.
Kto tak naprawdę jest bohaterką?
Choć Joy jest w tej powieści bohaterką w każdym znaczeniu tego słowa, to nie da się nie zauważyć jeszcze jednej bohaterki, która przyciąga, hipnotyzuje i intryguje czytelnika. Tą bohaterką jest Afryka. Nigdy nie dane mi było podróżować tak daleko, więc wszelka wiedza, jaką posiadam o tym kontynencie to ta wyniesiona jeszcze z lekcji geografii. Hanna Cygler tymczasem przelała na papier swoje wrażenia z wypraw do RPA i to właśnie te opisy afrykańskiego miasta, jego mieszkańców i historii są zdecydowanie jedną z mocniejszych stron tej powieści. Trudna przeszłość tego państwa, w którą autorka wplotła losy rodziców Joy sprawia, że powieść ta ma niepowtarzalny klimat, choć niekoniecznie nabiera się po jej przeczytaniu chęci na podróż na Czarny Kontynent. Autorka pokazuje bowiem nie tylko piękne oblicze Afryki, ale i jej ciemne strony.
Czepiam się szczegółów
Uwaga, będą spoilery, ale kilka szczegółów mi nie zagrało i chcę je tutaj omówić. Kiedy koleżanka, która odbiła Joy chłopaka, zgłasza się by oddać krew, z marszu dowiaduje się, że jest nosicielką wirusa HIV. Z tego, co kojarzę i co udało mi się sprawdzić, wynik badania na obecność HIV znany jest dopiero po minimum 24 godzinach, a nawet kiedy jest pozytywny, powtarza się go jeszcze raz dla pewności. A tu od razu cyk i już jest chora. Ja wiem, że to powieść, fikcja, ale skoro mamy prawdziwe opisy afrykańskich ulic, to czemu by nie dopracować takich szczegółów. Już nie wspomnę o tym, że z taką wiedzą Joy też chyba powinna pomyśleć o zrobieniu testu…
No i postać Lucasa. Zaskoczenie niczym u Remigiusza Mroza, czyli delikatnie mówiąc trochę wzięte nie wiadomo skąd. Autorka poprzez rozmyślania Joy próbuje to potem jakoś wytłumaczyć, ale moim zdaniem w ogóle się to nie broni. Te dwie kwestie szczególnie mi zgrzytnęły, kiedy tak płynnie przechodziłam sobie od strony do strony podczas lektury tej powieści. No dobra, była jeszcze jedna, ale już nie będę o tym wspominać, bo zdradzę najważniejsze szczegóły i tym samym zepsuję potencjalnym czytelnikom całą radość z poznawania tej historii, która mimo tych kilku zgrzytów jest bez wątpienia interesująca.
Trochę słońca na deszczową jesień
Jeśli lubicie nietypowe opowieści z ukrytym przesłaniem, rozgrywające się w egzotycznych miejscach, to ta książka powinna przypaść Wam do gustu. Jest tu intrygująca historia dwóch skrajnie różnych kobiet, są wątki miłosne, kryminalne, a nawet nieco magii. „Córki tęczy” czyta się szybko i nawet pomimo tego, że początkowo akcja rozwija się niespiesznie, nie chce się odkładać książki i opuszczać tego barwnego świata. No i ta przyciągająca wzrok okładka w przepięknej kolorystyce…
Moja ocena 6/10