Magdalena Kordel „Zagubiony anioł”
*Współpraca recenzencka z TaniaKsiazka.pl
Końcówka listopada to moim zdaniem idealny czas, żeby sięgnąć po powieść w bożonarodzeniowym klimacie. Co roku od kilku lat trzymam się tej tradycji, więc i teraz nie mogło być inaczej. A jako iż zazwyczaj przed świętami czytam tylko jedną tego typu historię, zdecydowałam, że sięgnę po powieść sprawdzonej autorki. Mój wybór padł na Magdalenę Kordel i jej najnowszą książkę „Zagubiony anioł”. Nie miałam pojęcia, że to kontynuacja losów bohaterów „Anioła do wynajęcia”, której to powieści nie czytałam. Ale ponieważ w książce jest mnóstwo odwołań do tamtej historii, do tego stopnia, że mam wrażenie, że jest ona drugi raz opowiedziana gdzieś w tle, nie miałam najmniejszego problemu w połapaniu się, kto jest kim i jak prezentowały się dotychczasowe koleje losu poszczególnych bohaterów.
Nudne początki
Nowość od Magdalena Kordel ma prawie 500 stron, ale nie będę ukrywać, że jest trochę przegadana. Choć można przymknąć oko na ten fakt, wszak powieść świąteczna rządzi się swoimi prawami, to jednak ledwo przebrnęłam przez pierwsze 100 stron. Zwłaszcza opis dnia pracy Michaliny, który miał być chyba w założeniu zabawny, wynudził mnie okropnie. Na szczęście potem już było lepiej, a może po prostu wreszcie wsiąkłam w ten klimat znany z innych powieści tej autorki. W każdym razie muszę to wyraźnie zaznaczyć – jeśli nie czytaliście pierwszej części przygód Michaliny – absolutnie nie przeszkadza to w odbiorze „Zagubionego anioła”. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że gdybym wcześniej znała tamtą powieść, irytowałyby mnie te nieustające przypomnienia i nawiązania do wcześniejszych perypetii Michaliny oraz całej reszty drugoplanowych postaci. Bez ich znajomości jest to po prostu kolejny interesujący wątek.
Historia, która się powtarza
„Zagubiony anioł” rozpoczyna się w trochę nietypowym czasie jak na świąteczną powieść, bowiem jest to końcówka listopada. I co też jest pewnym odejściem od reguły, Wigilia nie jest tu kulminacyjnym momentem (choć owszem, ważnym), ale mam wrażenie, że to, co najistotniejsze dzieje się właśnie w tym czasie pomiędzy końcem listopada a początkiem świąt. Wigilia jest tylko kropką na końcu zdania, dopełnieniem. Kiedy Michalina po raz pierwszy spotyka Haśkę, ma wrażenie, że historia zatoczyła koło. Rok wcześniej ona sama była w podobnej sytuacji, teraz ma okazję nieść pomoc i wsparcie, co jednak wcale nie okazuje się takie łatwe. W tle jest jeszcze osobliwa postać Neli, staruszki, która szczerość ceni ponad wszelkie cnoty i ma w tej całej historii sporo do powiedzenia. Jest trochę wątków i postaci, które tworzą lekko bajkową, wręcz magiczną aurę, ale to tylko dodaje uroku tej powieści.
Na przedświąteczny czas
„Zagubiony anioł” to książka idealna na ten przedświąteczny czas. Choć niepozbawiona bajkowej atmosfery, przedstawia rzeczywistość bohaterów bez zbędnego lukru. Dzieci marudzą i płaczą, dorośli potrafią być wredni, a za rogiem zamiast szczęścia niejednokrotnie czai się zło w ludzkiej postaci. Jednak, co jest niewątpliwym atutem tej powieści to fakt, że zwraca ona uwagę na to, co tak naprawdę jest w życiu ważne. Przypomina o tym, że nie możemy zamykać się na drugiego człowieka, żyć tylko w swojej bańce. I choć los bywa przewrotny, to czasem wystarczy zrobić jeden mały krok i dzieją się cuda… a tak przecież zdarza się i w prawdziwym życiu. Jeśli przebrnie się przez nudnawy początek tej książki, nawet nie wiadomo kiedy historia opowiedziana przez Magdę Kordel zaczyna chwytać za serce. A w niektórych momentach tekst niepokojąco rozmywa się przed oczami. Ot, taki urok świątecznych opowieści.
Moja ocena 6/10
Książka wydaje się bardzo przyjemnym wprowadzeniem do świąt, nie to co moją ostatnia książka w tym temacie – „Ślepnąc od świateł” (w sumie również polecam). W tym roku pewnie nie zdążę przeczytać przed, ale może za rok. W sumie, to w tym roku nie potrzebuje już nic czytać, myślę, że przeżywanie tych świąt w gronie najbliższych nabierze nowej magii bez książek;)