Irena Małysa „W cieniu Babiej Góry” – recenzja
Nie wiem czy to przejaw ignorancji z mojej strony, czy też po prostu w mediach nie mówi się od lat ani słowa na temat katastrofy samolotu pod Babią Górą, która miała miejsce 2 kwietnia 1969 roku, ale faktem jest, że nigdy o tej katastrofie nie słyszałam. W każdym razie dzięki książce Ireny Małysy „W cieniu Babiej Góry” znacznie poszerzyłam swoją wiedzę na temat tego tragicznego wydarzenia i trzeba przyznać, że fragmenty książki traktujące o katastrofie lotniczej to jeden z najmocniejszych punktów całej powieści. I nie, nie jest to bynajmniej reportaż, a całkiem niezły kryminał, który czyta się bardzo szybko i, jeśli przymkniemy oko na pewne kwestie, to nawet całkiem przyjemnie.
Udany debiut
„W cieniu Babiej Góry” to literacki debiut Ireny Małysy, moim zdaniem całkiem udany. Zawsze trudno mi jest oceniać książki debiutantów, bo mam świadomość, że kiedyś może sama będę w takiej roli i przyjmowanie głosów krytyki nad czymś, w co włożyło się mnóstwo serca i pracy, na pewno do przyjemnych doznań nie należy. A teraz konkrety. Jak już wcześniej wspomniałam historia opowiedziana przez Irenę Małysę w dużej mierze opiera się na próbie odtworzenia wydarzeń z 1969 roku i na ich podstawie zbudowania całkiem zgrabnej i wiarygodnej historii, której konsekwencje sięgają czasów współczesnych, czyli 2019, w którym to rozgrywa się znaczna część powieści. Uwielbiam książki, w których czas przeszły przeplata się z teraźniejszością, więc już za to na wstępie książka dostała ode mnie dużego plusa. Szczegóły dotyczące pasażerów podróżujących feralnym lotem z 2 kwietnia 1969 roku, ich historie, inspirowane faktami, które udało się autorce ustalić, badając temat katastrofy, są opisane w sposób, który robi wrażenie. Pasażerowie feralnego lotu mają swoje plany na przyszłość, spełniają marzenia, martwią się o bliskich, w żaden sposób nie przeczuwając, iż ten lot, który dla części z nich był pierwszym, równocześnie stanie się ostatnim. Rozdział, w którym niemal minuta po minucie autorka próbuje odtworzyć ostatnie chwile przed katastrofą, trzymał w napięciu bardziej, niż kryminalne wątki, których w całej książce pojawia się przynajmniej kilka.
Mnogość wątków
No właśnie. Co za dużo to niezdrowo, a tu różnych wątków – tak głównych, jak i pobocznych mamy tyle, że momentami można się w nich pogubić. Odnoszę wrażenie, że i sama autorka się w nich pogubiła, bo np. wątek powiązań jednej z bohaterek z krakowskim klubem nie został w ogóle wyjaśniony. Niektóre wątki, jak ten dotyczący orientacji seksualnej jednej z głównych postaci, moim zdaniem są do powieści wciśnięte zupełnie bez potrzeby i nie dość, że mało wiarygodne, to jeszcze nic nie wnoszą do akcji. W początkowych scenach dialogi są tak drewniane, że aż zgrzytałam zębami, na szczęście z czasem albo się do nich przyzwyczaiłam, albo (co jednak jest bardziej prawdopodobne) autorka nieco bardziej je dopracowała. Z kolei niesamowicie podobały mi się dialogi pisane gwarą. Dzięki nim jakoś łatwiej było wczuć się w ten góralski klimat.
Jeśli chodzi o niedociągnięcia, to pojawiło się też kilka błędów w oznaczeniu czasu akcji – zamiast września 2019, nagle mamy kwiecień 2019, a akcja pędzi dalej. Nie mogę też wybaczyć autorce, że nie poświęciła więcej miejsca opisowi relacji, jaki główną bohaterkę łączył z jej partnerem, który zginął na służbie. Skoro Baśka Zajda przez całą książkę cierpi po jego stracie, to może jednak wypadałoby to uwiarygodnić czymś więcej niż kilkoma zdaniami o potajemnych randkach i ostatniej wspólnej akcji.
Przeplatanka
„W cieniu Babiej Góry” jest w mojej ocenie powieścią z ogromnym potencjałem, który mimo wszystko został nieco zaprzepaszczony. Zaczyna się interesująco – wierszem nawiązującym do ludowych wierzeń, a następnie mamy scenę walki zwierząt. Tych scen ze zwierzętami w roli głównej pojawia się więcej i od początku przykuły one moją uwagę. Uważam, że to mocna strona książki i te z pozoru błahe opisy, mogły wnieść o wiele więcej do fabuły, nadając niektórym wydarzeniom nieco symboliczny wydźwięk. Pewnie gdyby nie był do autorski debiut, te motywy zostałyby lepiej wykorzystane, tymczasem są tylko interesującym przerywnikiem.
Główna bohaterka książki – Baśka Zajda – policjantka przeniesiona z Krakowa na powrót w rodzinne strony, może u czytelnika budzić rozmaite emocje. Z jednej strony silna, uparta i konsekwentna, z drugiej tak żałośnie naiwna w stosunku do dawnej miłości. Nie wiem jak odbierają to inni czytelnicy, ale dla mnie kobieta po 30-tce z takim podejściem do faceta jest mało wiarygodna, nawet na kartach powieści. Nie mniej jednak polubiłam Baśkę i chętnie poczytałabym o jej dalszych przygodach.
Niezbyt udane zakończenie
Jak już wspomniałam za względu na mnogość wątków pojawiających się w kryminalnym debiucie Ireny Małysy, nie wszystkie kwestie zasygnalizowane w książce, zostały ostatecznie wyjaśnione. Jako iż w swoim życiu przeczytałam już całkiem pokaźny stosik kryminałów, bardzo szybko domyśliłam się, kto był mordercą. Cały czas mając z tyłu głowy, że to debiut, że polska autorka, że nasze literackie kryminalne podwórko wygląda tak, a nie inaczej, wcale nie zaskoczyło mnie, że postać zabójcy pojawia się dopiero pod koniec książki. Nie pierwsza tak Małysa zrobiła i nie ostatnia. Jednak mimo wszystko (i tu uwaga spoiler) nie potrafię pojąć jak drobna, filigranowa kobieta wrzuciła do rębaka postawnego faceta. Dla mnie powieść kryminalna musi być choć trochę autentyczna, inaczej mogę ją włożyć między bajki pana Mroza. O wątkach miłosnych wypowiadać się nie będę, bo już po prostu nie chcę dowalać autorce.
Jeśli na to wszystko przymknie się oko, to dostajemy całkiem zgrabne czytadełko – takie w sam raz na weekendową lekturę dla niewymagających. Ja mam wrażenie, że chyba zbyt wiele wymagam od niektórych książek, ale tak to jest, gdy jesteś fanką Wojciecha Chmielarza i jego powieści są dla ciebie niedoścignionym wzorem. „W cieniu Babiej Góry” to już bestseller, który w mojej opinii jest udanym debiutem, choć z nieco zmarnowanym potencjałem. Ale wierzę, że kolejne części przygód Baśki Zajdy (autorka daje nadzieję, że takie powstaną) będą coraz lepsze. Z przyjemnością po nie sięgnę.
Moja ocena 5/10