Nie ma złej pogody…
Ostrzeżenie trzeciego stopnia. Ulewny deszcz, burze, możliwy grad. Dzisiaj jest jeden z tych dni, gdzie nawet takie prognozy nie są w stanie mnie przestraszyć. Muszę stąd wyjść! Muszę!!! Jestem bliska obłędu. Nieustannie w trybie czuwania. Dzień i noc. Bateria jest na wyczerpaniu. Nerwowo odliczam minuty. Jest! Przyjechał razem z deszczem. Mijamy się w progu, rzucam dwa zdania, by nakreślić nieco sytuację, zarzucam na ramiona kurtkę przeciwdeszczową, stopy wsuwam w kalosze. Wychodzę. Pada naprawdę mocno. Ale to nic. Jak to mówią nie ma złej pogody. Mój pies też nie wydaje się zdziwiony. Spacerowaliśmy już i w deszczu, i podczas śnieżycy, i przy bardzo silnym wietrze. Idziemy zatem.
Po kilkuset metrach moja kurtka okazuje się być przeciwdeszczowa tylko z nazwy. Bawełniane dresy, nasiąknięte wodą, przyklejają się do skóry. Notuję w myślach, że gdy następnym razem stanę przed wyborem długości kaloszy, koniecznie muszę pamiętać, żeby jednak wybrać model do kolan, nie taki ledwie za kostki. Ale to nic. Byle iść, byle dalej, nie słyszeć, nie myśleć, przewietrzyć głowę.
Deszcz nasila się z każdą minutą. Mój pies patrz na mnie pytającym spojrzeniem. Ciekawe, o czym myśli? Ma mnie za wariatkę? Czasem mam wrażenie, że zna mnie tak dobrze, jak nikt inny. Wie, że jeszcze nie zawrócę. Za wcześnie. Ale upewnia się, czy naprawdę zamierzam iść dalej, bo jego z natury wodoodporna sierść przypomina teraz futro wydry. Wytrwale brniemy zatem w ulewie, błocie i mokrej trawie prawie do kolan.
Myśli uparcie krążą w głowie, wracają sytuacje sprzed kilku chwil, trudno się wyciszyć, uspokoić. Mimo wszystko próbuję. Głęboki oddech. Co czuję? Jest mokro. Bardzo mokro. Chłodno. Dziwnym trafem tylko moje skarpetki pozostają suche. Gdyby nie to, pewnie już bym zawróciła. Co widzę? Mnóstwo mokrej zieleni. Ten widok działa kojąco. Serce trochę zwalnia. Co słyszę? Odgłos kropli spadających na kaptur mojej kurtki. I ten przykry, sztuczny szelest niby-wodoodpornego materiału. Ale nie jestem zupełną wariatką – nie będę chodzić z gołą głową w taką ulewę. Zaciągam się wilgotnym powietrzem.
Jest lepiej. Przestaję myśleć o tym, co było. Skupiam się na tym, co jest. Deszcz wciąż mocno pada. Hardkorowo. Okrąża mnie jakaś zbłąkana jaskółka. Czego ona szuka w tym deszczu? Może też chciała się wyrwać z gniazda? Wracam. Mijam kałuże, których jeszcze przed chwilą nie było. Krople deszczu wciskają mi się do oczu. Schylam głowę i zauważam ślimaka , który pewnie jest zachwycony panującą aurą. Też wybrał się na spacer, dobrze, że akurat popatrzyłam pod nogi. Jednak deszcz tak mocno zacina, że w końcu daję za wygraną i na chwilę zamykam oczy. Znam tę drogę. Chodziłam nią setki razy. Dziwne uczucie tak iść w deszczu z zamkniętymi oczami. Ale jest w tym coś fajnego, relaksującego.
Wdech, wydech
Lewa, prawa
Deszcz, deszcz
Mokra trawa
Poziom naładowania baterii 10%. Przy oszczędnym gospodarowaniu może wystarczy do wieczora…