bloggers life
Szuflada

Kilka refleksji po roku blogowania

Dokładnie 8 sierpnia minął rok, od kiedy zamieściłam pierwszy wpis na blogu. Zabrzmi to banalnie, ale doprawdy nie wiem, kiedy ten rok minął. Pamiętam jak z wypiekami na twarzy oglądałam szkolenie na temat tworzenia własnej strony internetowej, a następnie próbowałam przełożyć zdobytą wiedzę na praktykę. Potem z drżeniem serca wysyłałam zaproszenia do znajomych na Facebooku, żeby polajkowali fanpage, który stworzyłam dla mojej strony. A później to już jakoś poszło. Po prostu pisałam, robiłam zdjęcia i publikowałam, nie oglądając się na statystyki (choć, kiedy w maju zanotowałam mocną zwyżkę użytkowników odwiedzających moją witrynę, świętowałam to wydarzenie bezalkoholowym szampanem).

Skoro zawsze w Sylwestra podsumowujemy miniony rok, dlaczego więc nie podsumować pierwszego roku blogerskiej działalności? Czego się dowiedziałam? Co mnie zaskoczyło? Czy moje wyobrażenia na temat blogowania znalazły odzwierciedlenie w rzeczywistości? Oto kilka refleksji po roku blogowania.

Blogowanie pochłania naprawdę sporo czasu…

Kiedy w początkach mojej blogerskiej działalności koleżanka zapytała mnie ile czasu zajmuje mi przygotowanie wpisu, bez głębszego zastanowienia powiedziałam, że jakieś 2-3 godziny. Wtedy tak było. A potem bywało bardzo różnie. Bo każdy, kto zajmuje się pisaniem wie, że czasem tekst sam do nas przychodzi, a jego spisanie zajmuje kilkanaście minut. Czasem zaś słowa nie chcą do nas przychodzić, albo przygotowujemy obszerny wpis na jakiś temat, który wymaga zgromadzenia materiałów, ich analizy i to zajmuje bardzo dużo czasu. A do tego zdjęcia… Jestem z siebie dumna, że każdy zamieszczony tutaj wpis, a jest ich już ponad 80, jest zilustrowany własnoręcznie wykonanymi przeze mnie zdjęciami (ok, gwoli ścisłości do niektórych fotografii rękę przyłożył mój mąż). Ale potem dochodzi jeszcze wybór zdjęć do wpisów, ich obróbka. No i wszelkie kwestie związane z SEO. To też wymaga trochę pracy. Ale przeglądanie statystyk tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że umiem w SEO, bo najwięcej użytkowników trafia do mnie właśnie z wyszukiwarki.

Ale wracając do sedna – naprawdę podziwiam wszystkich blogerów, którzy oprócz regularnego zamieszczania wpisów na blogu, aktywnie prowadzą swoje profile w social mediach. Bo to – wydawałoby się banalne – wrzucenie zdjęcia na Instagram, czy napisanie kilku zdań na Facebooka, często kryje za sobą godziny przemyśleń, szukania idealnych kadrów, dobrego światła, czas spędzony na obróbce graficznej zdjęcia, na edycji treści posta. Ja skupiłam się na blogu. Na Instagramie wciąż brakuje mi regularności. Facebooka potraktowałam trochę po macoszemu. Mam nad czym pracować w kolejnym roku 🙂

… i niemało pieniędzy

Domena kosztuje, hosting kosztuje… Fajnie o tym, jakie są koszty prowadzenia bloga pisała Aniamaluje. Ja co prawda nie robię tego jeszcze na taką skalę, no i póki co tylko inwestuję, nie zarabiam, ale warto mieć pojęcie, jakie to są koszty, zwłaszcza, kiedy ktoś krytykuje tego typu pracę. Bo choć blogowanie z pozoru wydaje się mało wymagającym zajęciem, to tak naprawdę praca jak każda inna. I żeby regularnie publikować, trzeba mieć nie tylko dużo pomysłów na wpisy, ale też całkiem sporo samodyscypliny. Marzy mi się mieć przynajmniej godzinę dziennie na pisanie. Codziennie. I choć szczerze nienawidzę określenia, że wszystko jest kwestią organizacji (tak może mówić tylko ktoś, kto nigdy nie miał do czynienia z high need baby), to akurat w tym wypadku podejrzewam, że udałoby mi się wyciąć tę godzinę z doby, jeśli tylko uznałabym to za jeden z priorytetów. To mój cel na najbliższy rok.

Wyobrażenia kontra rzeczywistość

Jedyne, co tak naprawdę trochę mnie rozczarowało w tym pierwszym roku blogowania, to ilość polubień fanapage’a na Facebooku. Najpierw trochę krępowało mnie wysyłanie zaproszeń do znajomych, żeby polubili stronę, na której jest 2-3 wpisy, a potem już w ogóle zastanawiałam się, czy aby na pewno chcę, żeby wszyscy wiedzieli, że piszę. Działanie w sieci to zawsze jakieś wyjście poza swoją strefę komfortu, wyzwanie, które wymaga odwagi i czasem całkiem sporo wysiłku. Wrzucasz do sieci swoje przemyślenia, swoje zdjęcia, masz odwagę publicznie wyrażać własną opinię na jakiś temat. To nie zawsze się podoba, zwłaszcza osobom, które twoimi znajomymi są tylko z nazwy. Bo nie oszukujmy się – nie każdy znajomy na Facebooku to znajomy. Czasem to ktoś, z kim od 15 lat nie masz kontaktu i jego wiedza o tobie ogranicza się do tego, jaki był twój ulubiony przedmiot w gimnazjum. Stąd też grupę zaproszonych mocno ograniczyłam. I tak przez rok nie bardzo mi tych lajków przybyło, ale to też cenna lekcja.

Wraz ze startem mojej strony dostałam sporo wsparcia od kilku koleżanek, które kibicowały mi, a nawet zachęcały swoje znajome do odwiedzania mojej strony. To było niesamowicie miłe i dało mi potężnego kopa do działania. Dzięki dziewczyny! Za każdą wiadomość, za lajki, słowa wsparcia. W końcu przecież po to piszę, żeby zdobyć czytelników 😉 A tak na marginesie to według danych Google Analytics mój blog częściej odwiedzają mężczyźni, niż kobiety, co nie ukrywam jest dla mnie nieco zaskakujące. Największym powodzeniem cieszą się wpisy na temat roślin i książkowe recenzje (no, przepis na moskole bardzo długo był bezkonkurencyjny), a rekord odwiedzin bloga padł po publikacji recenzji „Wyrwy” Wojciecha Chmielarza. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że po roku nie przestało mnie to jarać (a naprawdę się bałam, że się szybko zniechęcę, że to jednak nie dla mnie). I choć teraz mam przejściowe trudności ze znalezieniem dłuższej wolnej chwili na pisanie, to nie przestaję pracować nad blogiem, ciągle widzę ile rzeczy mogę poprawić, bo przecież zawsze… lepiej być może 😉

0 0 głosy
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
0
Skomentujx