sztuka odpuszczania
Szuflada

Trudna sztuka odpuszczania

Umiejętność odpuszczania to coś, czego nieustannie się uczę. I choć zdarzają się małe sukcesy, kiedy to machnięcie ręką na jakieś niepowodzenie przychodzi mi łatwo, to kiedy nawarstwi się parę niezałatwionych tematów, albo kilka z pozoru niewinnych, ale ważnych dla mnie kwestii, które nie miały prawa pójść nie tak, jednak idą w złą stronę, zaczynają buzować we mnie negatywne emocje. Kwiecień miał stać pod znakiem kreatywności, a tymczasem mam taką niemoc twórczą, że słabo mi na samą myśl o włączeniu laptopa. Miałam w planach wyżywać się fotograficznie. Tymczasem od początku kwietnia zrobiłam może parędziesiąt zdjęć i to nie dlatego, że chciałam, ale że musiałam czymś zilustrować recenzje i wpisy na blogu. Czy to jakieś wiosenne przesilenie? Nie mam pojęcia, ale próbowałam z tym walczyć. No bo może się tak zdarzyć dzień, czy dwa, ale kiedy trwa to już prawie 2 tygodnie, to może jednak pora odpuścić?

Suma niepowodzeń

Dużo łatwiej się żyje, kiedy człowiek nie przejmuje się pierdołami. Ale kiedy kolejna zamówiona rzecz okazuje się wadliwa, przesyłka innej, na którą bardzo czekasz, się opóźnia, albo dostajesz kompletnie nie to, co zamawiasz, to w końcu zaczynasz się złościć. Znowu pobudka przed 6 w weekend, choć wcale nie musisz wstawać tak wcześnie. Znowu zrobiłaś zakupy za 200 zł, a nie ma z czym zrobić kanapek. Znowu nawet nie mieliście czasu pogadać przez cały dzień, bo każde zajęte swoimi sprawami. Znowu katar, znowu bałagan, znowu dramy bez powodu. I jeszcze do tego wróciły robale na roślinach… Choć są dni, kiedy wstaję z uśmiechem na ustach i do południa mam ogarnięte wszystkie pilne tematy, to trafiają się też takie, kiedy z niewytłumaczalnych powodów nie jestem w stanie zrobić nic, co sobie założyłam. Najgorzej, kiedy trafia się kilka takich dni z rzędu.

Ile procent normy?

Jeszcze nie tak dawno działałam zgodnie z założeniem, że wszystko, co miałam zaplanowane na dany dzień, musiało być zrobione. Zarywałam i tak niemal pozbawione snu noce na pisanie, czytanie, kursy. Na liczniku musiałam mieć minimum 10 tysięcy kroków. Jak miałam zaplanowane bieganie, to biegałam, niezależnie do tego, czy czułam się dobrze, czy ledwo przestawiałam nogi. Dopiero po przeczytaniu paru książek o hormonach i życiu w zgodzie z naturalnym rytmem, zaczęłam się uczyć odpuszczania i tego, że mnie zawsze musimy działać  na najwyższych obrotach. W teorii jest to łatwe. W praktyce bywa rozmaicie. W każdym razie nie mam już wyrzutów sumienia, kiedy zdarzają się dni, gdzie jedynymi moimi zadaniami przez cały dzień było przytulanie, karmienie i podawanie leków.

Nie udaję, że jest idealnie

Trudno jest zaakceptować fakt, że nie wszystko zależy ode mnie. Właściwie to na niewiele rzeczy mam realny wpływ. Tylko na takie bezpośrednio dotyczące mnie i to też nie wszystkie. Mam za to wpływ na to, jak zareaguję na to, co mnie spotyka. I to zupełnie normalne, że czasami mam ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami. Staram się być cierpliwa, praktykować wdzięczność, ale nie chcę toksycznej pozytywności. Kiedy za dużo nieprzyjemnych tematów się nawarstwia i wszelkie plany biorą w łeb, a do tego codziennie trafiają się upierdliwości, psujące to, co usilnie próbujemy poskładać i ułożyć w jakąś sensowną całość, to odechciewa się wszystkiego. Mam wrażenie, że wszystko, za co się ostatnio biorę, z góry jest skazane na porażkę. I nie chodzi mi o jakieś spektakularne rzeczy, ale nawet takie zwykłe codzienne, które do tej pory właściwie same się działy, ostatnio jakoś wybitnie idą nie po mojej myśli. Tęsknię za tą energią z początku kwietnia.

Pełznąc do przodu

Czasami granica między „nie muszę”, a „nie chce mi się” jest bardzo cienka. Przyznaję, że zdarza mi się mieć problem z odróżnieniem jednego do drugiego, zwłaszcza kiedy cały czas staram się iść do przodu, choćby najmniejszymi kroczkami, a mimo to mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Czasy, w których oddawałam się błogiej prokrastynacji są już tylko wspomnieniem, to było zupełnie inne życie, inna ja. Teraz nie umiem odpoczywać, bo przecież zawsze jest coś do zrobienia, ale od czasu do czasu oddaję się tak nic nie wnoszącym do życia aktywnościom, jak choćby układanie puzzli. Może ta zaplanowana na kwiecień kreatywność będzie polegać właśnie na odpuszczeniu? Może kiedy przestanę chwilowo planować (bo i tak nic z tych planów nie wychodzi), znowu złapię flow i wszystko wskoczy na właściwe tory? To nie jest łatwe, ale już z tyłu głowy mam motyw na maj, który będzie prawdziwym wyzwaniem. A teraz czuję, że najlepsze, co mogę zrobić to odpuścić i zbierać siły. A jak Wasza kwietniowa kreatywność? Mam nadzieję, że lepiej niż u mnie 🙂

Visited 7 times, 1 visit(s) today
5 1 głosuj
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Starsze
Nowsze Most Voted
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
0
Skomentujx