Przesilenie
Pierwszy kwartał roku w tempie błyskawicy zmierza ku końcowi. Zaczyna się wiosna, choć aura jeszcze mało wiosenna. Za to od dobrych kilku tygodni czuję to zimowo-wiosenne przesilenie. Marzec miał upłynąć pod znakiem skupiania się na podstawach, tymczasem chyba ani jeden dzień nie był w pełni taki, jak sobie zaplanowałam. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy udało mi się przejść w ciągu dnia 10 tysięcy kroków. Ilość snu oscyluje zazwyczaj w granicach 5-6 godzin. Zamiast odżywiania jest zajadanie stresów. Po co o tym piszę? Właściwie to nie wiem. Może ku pokrzepieniu serc? Może też tak masz. Trudno się zebrać, spiąć tyłek i narzucić sobie jakiś rygor. Wymówki wręcz się nawarstwiają. Jeszcze te parę dni, jeszcze ten weekend, zacznę od 10, od 20, od nowego miesiąca… To ciekawe, że są kwestie, w których potrafię sobie narzucić bezwzględną dyscyplinę (choćby pisanie), a są takie, gdzie sama przed sobą szukam usprawiedliwienia. Zaczynam wątpić, czy wiosna coś magicznie zmieni w tym temacie. Motywacji muszę poszukać w sobie. Muszę, powinnam, chcę…?
Baterie słoneczne na wyczerpaniu
Brakuje mi słońca. Dotkliwie ten brak odczuwam. Czuję, jakby ta gruba warstwa chmur, która uparcie zadomowiła się na niebie, wyssała ze mnie całą energię życiową. Chodzę jak w zegarku. To, na co się zaprogramowałam, ten plan minimum, realizuję perfekcyjnie, po części wręcz bez udziału świadomości. Ale mam wrażenie, że to takie powierzchowne, że czas przecieka mi przez palce. Rozpaczliwie łapię krótkie chwile wolnego czasu, ale i tak nie umiem odpocząć, bo w głowie uparcie krążą myśli, co jeszcze pozostało do zrobienia, a wyrzuty sumienia nie pozwalają usiąść z książką i herbatą nawet na kwadrans. Jestem zmęczona, ale mam wrażenie, że sama siebie zmęczyłam nadmiarem myślenia, mnogością bodźców, które na co dzień sobie serwuję i chęcią bycia perfekcyjną w każdej dziedzinie życia. Za bardzo uwierzyłam, że to, co napiszę, stanie się rzeczywistością. A przecież to tak nie działa.
Kiedy znasz przepis, ale gorzej z wykonaniem
Najgorzej mi ze świadomością, że wiem co mogę, a może raczej – co powinnam zrobić, żeby poczuć się lepiej. Znam metody, środki, ale nie znajduję w sobie dość siły, by po nie sięgnąć. Ciągle czekam. Sama nie wiem na co. Wmawiam sobie, że to przez przesilenie, ale też nigdy tak mocno nie odczuwałam tej symbolicznej zmiany pór roku. Czy to odczuwanie potęguje się wraz z wiekiem? Nieustannie mam wrażenie, że robię zbyt mało, że inni lepiej ogarniają życie. A przecież wielokrotnie pisałam tutaj, żeby nie porównywać się do innych, bo nigdy nie znamy wszystkich zmiennych. Powinnam robić więcej czy mniej? A może bardziej dokładnie, uważniej? Czasem myślę, że wyspanie się – ta podstawowa, ale jakże nieosiągalna dla mnie czynność – rozwiązałaby połowę moich problemów i pozwoliła nieco zmienić perspektywę. Ale tak trudno położyć się przed 22, kiedy człowiek marzy o tym, żeby wyrwać z doby choć godzinę tylko dla siebie…
Czekam na wiatr, co rozgoni…
Zazwyczaj podchodzę do życia optymistycznie – wyćwiczyłam to. I doskonale wiem, że to, co teraz czuję jest przejściowe, że zniknie jak kurz zdmuchnięty wiosennym porywem wiatru. Ale kiedy trwam w tym, kiedy czuję się dosłownie oblepiona tym kurzem, trudno jest nawet złapać głębszy oddech. Już tak bardzo nie mogę się doczekać tego wiosennego powiewu. Otwieram wszystkie okna, w nadziei na przeciąg, ale póki co tylko marznę, a powietrze stoi jak zaklęte. I nie mam już pomysłu, co jeszcze mogę zrobić, żeby przyspieszyć ten proces. Nasmażyć naleśników? Utopić Marzannę? Trudno biernie przyglądać się tej pogodowo-astronomicznej huśtawce, mieszającej w hormonach, nastroju i samopoczuciu. Można znać metody, mieć narzędzia, a i tak natura zawsze sprowadza nas do parteru i pokazuje, kto tu tak naprawdę rządzi.
***
PS: Ten tekst kilka dni czekał na publikację. Jak to bywa od jakiegoś czasu – brakowało mi odpowiedniego zdjęcia. Wystarczyło kilka dni ze słońcem, dwa popołudnia spędzone na wiosennych pracach w ogrodzie i jedna porządnie przespana noc, żebym trochę inaczej spojrzała na świat. Ale nie zmienia to faktu, że jestem już zmęczona tą nijaką pseudozimową aurą i tęsknię za ciepłem, słonecznymi promieniami i lekkim wiatrem we włosach. Jeszcze chwila…