Agnieszka Maciąg „Dziennik Radości” – recenzja
Agnieszka Maciąg w swojej najnowszej książce „Dziennik radości” zamieściła listy pozytywnie nastrajających filmów i muzyki, która wprowadza w dobry nastrój. Zainspirowana tymi listami pomyślałam, że fajnie byłoby zrobić taką listę pozytywnych książek. Publikacje Agnieszki Maciąg stanowiłyby w tym spisie pewnie połowę tytułów. Bo wszystko, co wychodzi spod pióra tej autorki jest absolutnie magiczne. Jej książki mają terapeutyczną moc. Ilekroć mi źle, czuję się zagubiona, rozdarta pomiędzy tym co powinnam, a tym, czego naprawdę chcę, w każdym większym czytelniczym kryzysie, kiedy niby półki uginają się od nieprzeczytanych pozycji, ale jakoś na nic nie mam ochoty, wtedy sięgam po książki pani Agnieszki. I nigdy się nie zawiodłam.
Czarodziejka dobrych słów
„Dziennik radości” choć z pozoru niewiele różni się od pozostałych książek autorki, mieści w sobie ogromną dawkę optymizmu, tak potrzebnego w tych trudnych czasach. Książka jest przepięknie wydana, niezwykle estetyczna, zilustrowana wspaniałymi fotografiami autorstwa Roberta Wolańskiego. To prawdziwa uczta dla duszy. Czytałam ją codziennie przez kilka wieczorów, przed snem, za towarzystwo mając tylko ulubioną herbatkę i to było dokładnie to, czego potrzebowałam, by wreszcie zrzucić z siebie pesymistyczno-zimowe otępienie i przestać czekać na wiosnę, a po prostu poczuć ją w swoim sercu. Agnieszka Maciąg przypomniała mi, że to ode mnie zależy, jak reaguję na to, co mnie spotyka, jak postrzegam świat i ludzi. Niby banał, niby to takie oczywiste, ale czasem dobrze, żeby ktoś nam o takich podstawowych kwestiach przypomniał.
Wdzięczność to podstawa
Dzięki „Dziennikowi radości” wróciłam do mojej codziennej praktyki wdzięczności i dosłownie z dnia na dzień zaczęła dziać się magia. Wszystko co dotąd denerwowało, spędzało sen z powiek, co wydawało się nie do przeskoczenia, nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęło, albo przestało mieć znaczenie. Zamiast tego, co mnie wkurzało, zobaczyłam to, za co mogę być wdzięczna. Po raz kolejny przekonałam się, że mam tę moc, tylko trzeba było mi o tym delikatnie przypomnieć. Cieszę się ogromnie, że akurat teraz sięgnęłam po tę książkę, bo wraz z każdą przeczytaną stroną czułam, jak wraca we mnie życie, jak powoli budzę się z zimowego snu, z jakiegoś dziwnego odrętwienia, w które wpadłam kilka miesięcy temu i z którego długo nie potrafiłam się otrząsnąć.
Przypadek? Nie sądzę!
Jestem pewna, że fakt, iż „Dziennik radości”, który kilka tygodni czekał na półce na swoją kolej, rzucił mi się w oczy akurat w lutym, miesiącu, którego motywem przewodnim są relacje, zdecydowanie nie był przypadkiem. Ta książka pomaga inaczej spojrzeć na wiele kwestii, także właśnie na nasze relacje z najbliższymi. Dzięki tej lekturze lepiej rozumiem też zachowania obcych osób i na tych, którzy są niemili czy wręcz chamscy zaczęłam patrzeć ze współczuciem. Człowiek szczęśliwy, mający czystą radość w sercu, nie będzie krzywdził innych.
I jeszcze kwestia tego, czym się karmimy… Od kiedy mam tego świadomość uważniej dobieram książki i filmy, a wspomniana na początku lista filmów, które dają radość, dla wielu osób może stać się motywacją do zmiany swoich kinematograficznych przyzwyczajeń.
Szczęście to praca
Agnieszka Maciąg w „Dzienniku radości” przypomina, że szczęście to nie jest stan dany nam raz na zawsze. O poczucie szczęścia trzeba dbać, nieustannie pracować nad nim i nad sobą. Nauczyliśmy się uzależniać nasze szczęście od innych osób, albo od zewnętrznych warunków. Tymczasem szczęście każdy z nas nosi w sobie, tylko czasem trochę trudno je odkryć. „Dziennik radości” zdecydowanie w tym odkrywaniu pomaga. Jeśli chcecie poczuć wiosnę i prawdziwą radość w sercu, to bardzo Wam tę książkę polecam. Choć wiele osób zarzuca Agnieszce Maciąg, że ciągle pisze o tym samym, to mimo wszystko w każdej jej kolejnej książce odnajduję jakieś nowe przesłanie, wnosi ona potężną dawkę inspiracji do mojego życia. To książki zmieniające myślenie, zmieniające życie, jeśli jeszcze ich nie znacie, polecam czym prędzej nadrobić te czytelnicze zaległości.
Moja ocena 8/10