
Motyw na marzec: posłuchaj siebie
Żyjemy w czasach ogromnego szumu informacyjnego – nie sposób temu zaprzeczyć. Codziennie stykamy się z dziesiątkami treści reklamowych, setkami informacji i opinii. Wszystko to w jakiś sposób w nas zostaje, choćby w szczątkowych ilościach. Ale bardzo łatwo w takim natłoku informacji poczuć zmęczenie i zagubienie. Niedawno robiłam sobie przerwę social mediów, ale czuję, że wciąż potrzebuję czegoś jeszcze. Wciąż mam problem ze słuchaniem siebie, tego wewnętrznego głosu, który zawsze najlepiej wie, co jest dla mnie dobre. Bo czasem są to rozwiązania wbrew logice, wbrew rozsądkowi, mogące przynieść oprócz oczekiwanego efektu także mnóstwo niespodzianek. A ja nie lubię niespodzianek.
Wyjątkowy marzec
Ponieważ marzec to miesiąc, w którym przyszłam na świat, zawsze ma on szczególne miejsce w moim sercu. Stąd też ten motyw na najbliższe dni – chcę posłuchać siebie. Wreszcie. Ponownie. Uważniej. I ze zrozumieniem. Chcę znowu poczuć, że jestem na właściwej drodze, że wszystko co robię, robię w zgodzie ze sobą, a nie dlatego, że czuję jakiś zewnętrzny, czy też wewnętrzny przymus. Chcę się wsłuchać w swoje ciało, które na różne sposoby chce mi od pewnego czasu coś przekazać. I chcę posłuchać swojej duszy/intuicji/wewnętrznego głosu – jak zwał, tak zwał, wiecie pewnie co mam na myśli. Myślę, że dzięki tej uważności znajdę wreszcie odpowiedzi na dręczące mnie pytania i może w końcu zacznę lepiej sypiać, bo gonitwa myśli, jaka mi towarzyszy każdego wieczoru, nie pozwalając zasnąć, jest strasznie męcząca.
W zgodzie ze sobą
Piszę kolejne zdania i jeszcze szybciej je kasuję. Bo zbyt osobiste, bo mogą zostać opacznie zrozumiane, bo tak wielokrotnie złożone, że można się w nich zaplątać. A może to tylko potwierdza moją marcową tezę, że zamiast ciągle mówić, czytać, konsumować treści, trzeba wreszcie trochę posłuchać, dać dojść do głosu swojemu wnętrzu? Nie na chwilę, na kilka minut medytacji, ale na zdecydowanie dłużej. Niech ten marzec będzie czasem zasłuchania się w siebie i działania w pełnej zgodzie ze sobą. Zaczęłam to praktykować już w ostatnich dniach lutego, stąd brak kolejnego, zaplanowanego, a niedopracowanego wpisu. Nie chcę tworzyć na siłę, publikować hurtowo, bo wypada. Działo się życie i nie miałam zupełnie głowy do pisania. Czasu zresztą też nie. Czasem bywa i tak i zostaje to po prostu zaakceptować. Ciągle się tego uczę.
Przedwiośnie
Kilka słonecznych dni w lutym, potwierdziło, że jestem napędzana słońcem. Może jednak przebywanie wśród dużej ilości roślin sprawia, że w jakiś sposób człowiek się do nich upodabnia? Od razu jak zrobiło się jaśniej, poczułam przypływ energii, chciałam działać, tworzyć, zmieniać. Przeszło mi razem z powrotem pochmurnych dni z deszczem i śniegiem. Ale czuję już pulsującą pod powierzchnią ziemi wiosnę. Powietrze pachnie już zupełnie inaczej niż w zimie. Dzień wydłużył się o ponad 3 godziny. Idzie ku lepszemu. Przebywając bliżej Natury, mam wrażenie, że jednocześnie jestem też bliżej własnego wnętrza, a wszelkie ogrodowe prace to dla mnie najcudowniejsza forma medytacji. Tak się cieszę, że to też przede mną.
Bez filtrów
Zastanawiam się czy moje zmęczenie, ten zamęt panujący w myślach i poirytowanie, która mnie ogarnia za każdym razem, kiedy trzeba zmieniać plany (a działo się tak dość często w jesienno-zimowym czasie) są po prostu wynikiem sezonowości, nawarstwienia się pewnych spraw, a na ile to kwestia mojego podejścia do tego, co się dzieje, skrzywiona przez filtry muszę, wypada, powinnam. Jestem pewna, że uważnie słuchając siebie, znajdę odpowiedź i na to, i na wiele innych pytań. W codziennym jazgocie nie będzie to łatwe, ale zamierzam korzystać z każdej chwili sam na sam ze sobą. I mam nadzieję, że Ciebie też zachęciłam do wsłuchania się w swój wewnętrzny głos. On wie wszystko, tylko pozwól mu się wypowiedzieć.

