Wojciech Chmielarz „Wilkołak” – recenzja
Trudno ocenia się książkę ulubionego autora, która… no co tu dużo mówić, jest zaledwie poprawna. „Wilkołak” to trzecia część cyklu gliwickiego, jego domknięcie. Po średnim „Wampirze” i zachwycającym „Zombie”, od którego nie mogłam się oderwać, Wojciech Chmielarz zaserwował swoim fanom bestseller, który moim zdaniem jest niezły, acz nie porywający. I może gdyby to nie był Chmielarz, moja ocena tej książki pewnie byłaby nieco inna, ale ponieważ czytałam niemal wszystko, co wyszło spod pióra tego pisarza i wiele książek mnie absolutnie zachwyciło, po „Wilkołaku” spodziewałam się o wiele więcej, tymczasem dostałam książkę, którą co prawda szybko przeczytałam, ale pewnie równie szybko o niej zapomnę.
Oczekiwania kontra rzeczywistość
„Wilkołak” jest dokładnie taki, jak większość aktualnie obecnych na naszym rodzimym rynku wydawniczym powieści kryminalnych – nie wyróżnia się niczym. Z góry przepraszam za spojlery, ale recenzja jest pisana na świeżo i jeszcze buzują we mnie emocje związane z tym, co przeczytałam, w konfrontacji do tego, czego się spodziewałam. Po kilku latach Dawid Wolski powraca. Jak możecie przeczytać we wszystkich notkach wydawniczych, na pogrzebie swojego ojca widzi swoją dawną miłość, która rzekomo nie żyje od kilku lat. Wolski postanawia zatem, w towarzystwie Adama Górnika, dokonać samowolnej ekshumacji grobu, w którym powinno znajdować się ciało ukochanej i, jak się można domyślić, okazuje się, iż w grobie tym znajdują się szczątki innej osoby. I tu już pojawia się pierwszy zgrzyt. Bo skoro przy okazji całej akcji cmentarny stróż zostaje pobity, a rozkopany grób nie jest przecież anonimowy, jakim cudem nikt całej tej sprawy nie powiązał z Wolskim? Przecież wiadomo było, że coś łączyło go z Igą, że nie pogodził się z jej śmiercią i na własną rękę szukał zabójcy. Dlaczego zatem po wydarzeniach na cmentarzu nawet nie został wezwany na przesłuchanie w tej sprawie?
A jeśli chodzi o szczegóły…
Kwestia bezkarnego rozkopania grobu przez Wolskiego zgrzyta mi niemal tak samo jak informacja o tylnych drzwiach w Seicento, którym jeździł detektyw. Nie jestem motoryzacyjnym specem, ale z tego co kojarzę zdecydowana większość modeli tego samochodu była zaledwie trzydrzwiowa. No ale to taki szczegół. A na szczegółach skupiłam się w trakcie lektury bardzo mocno. Dlatego też już w połowie powieści wiedziałam, kto jest seryjnym mordercą, gdzie są przechowywane ofiary i, co najważniejsze, i co zdarzyło mi się po raz pierwszy w przypadku książek pana Chmielarza – nie pomyliłam się! A tak bardzo miałam nadzieję, że znów spotka mnie niespodzianka. Ale z drugiej strony, gdyby okazało się, że to ktoś inny, byłoby to zupełnie nielogiczne i wyciągnięte… nie powiem skąd. Więc ok – plus za logikę. Jednak autor przyzwyczaił swoich czytelników do nieco bardziej dynamicznych zakończeń.
Co z tym Wolskim?
O ile w poprzednich tomach cyklu gliwickiego Wolski mnie irytował, a jego zachowanie nie raz wywoływało u mnie ciary żenady, o tyle nagle w „Wilkołaku” zrobił się jakiś… bezpłciowy, bez wyrazu, nijaki. Dorósł? Trudno powiedzieć. To raczej typ wiecznego chłopca, ale mam wrażenie, że Chmielarz trochę stracił na niego pomysł, dlatego Wolski, zamiast głównym bohaterem, jest w tej książce zaledwie tłem dla całej akcji. Na pierwszy plan, nie wiem czy zamierzenie, a może to tylko moje odczucie, wysunęła się Kaśka, siostra Hani (żony Górnika) i w mojej ocenie jest ona najbardziej interesującą i wiarygodną postacią w tej powieści. Jej wątek, moim zdaniem, ratuje całą książkę.
Zabójca, któremu brakuje wiarygodności
Podobnie, jak w drugim tomie cyklu, tak i tutaj mordercą okazuje się postać z znana z wcześniejszych części. Między innymi dlatego jeśli ktoś nie czytał poprzednich tomów, zanim zabierze się za „Wilkołaka”, powinien je nadrobić. Ale w przypadku tej postaci sporo faktów w moim odczuciu nie trzymało się kupy, a cała historia była tak naciągana, że aż momentami trzeszczała w szwach. Do tej pory Wojciech Chmielarz czarował w swoich powieściach, zwłaszcza tych nowszych, psychologią postaci, mocno dbał o wiarygodność kreowanych przez siebie bohaterów, tu natomiast odnoszę wrażenie, że trochę tego zabrakło. Jak płytko, po łebkach i mało wiarygodnie. A na dodatek jeszcze mocno wtórnie, no bo umówmy się – kryminałów, w których ofiary zwyrodnialców są więzione w piwnicy mamy tysiące.
Ponadto w swoich powieściach Chmielarz przyzwyczaił czytelnika do błyskotliwych, czasem zabawnych dygresji, w „Wilkołaku” w ogóle takich nie ma. Jest akcja, dialogi, a wszelkie opisy zredukowane są do minimum. Naprawdę chwilami miałam wrażenie, że czytam książkę innego autora. Chyba, że był to zamierzony zabieg i trzeci tom cyklu miał przypominać ten pierwszy.
Rodzic-czytelnik – trudna rola
Od dawna miałam ochotę na jakiś dobry, najlepiej polski kryminał (wciąż wierzę, że jedno drugiego nie wyklucza) i przeglądając nowości byłam przerażona, jak często sięga się teraz w powieściach kryminalnych po motyw przemocy wobec dzieci. Jeśli więc w opisach 4 na 5 oglądanych przeze mnie książek widzę, że cała fabuła opiera się właśnie na tym motywie, to szukam dalej. Nie chcę takich treści. W „Wilkołaku” ten motyw także się pojawia, jednak nie jest on głównym tematem książki. Nie mniej jednak, kiedy wyobrażałam sobie, co czuje matka, kiedy ktoś zabiera od niej dzieci, coś we mnie krzyczało. A kiedy na koniec ten wątek (wybaczcie perfidne spoilery) nie zostaje niewyjaśniony, to przepraszam bardzo, ale miałam ochotę rzucić książką.
Są oczywiście plusy
Żeby nie było, że tylko narzekam, bo „Wilkołak” nie jest bynajmniej kiepskim kryminałem, trochę miejsca chcę też poświęcić tutaj temu co dobre. Z rzeczy mniej związanych z treścią, ale dla czytelnika istotnych – okładka. Ja wiem, że niby nie ocenia się po niej książki, ale umówimy się – kto tego nie robi? A tutaj naprawdę Wydawnictwo Marginesy postarało się mocno i okładka najnowszej książki Wojciecha Chmielarza przyciąga wzrok i wyróżnia się na tle kryminalnej konkurencji.
Jeśli zaś chodzi o treść książki, w mojej opinii, na szczególne wyróżnienie zasługuje wątek relacji rodzinnych i to zarówno tych na linii Wolski – Anka, Górnik – Hania, Kaśka – Hania, czy wreszcie skomplikowane stosunki łączące Wolskiego z ojcem. Owszem, kilka wersów wyżej czepiałam się, że jest płytko, ale gdyby autor chciał więcej miejsca poświęcić każdej z tych relacji, zupełnie zdominowałyby całą treść, a to przecież powieść kryminalna, a nie psychologiczna. Najwięcej miejsca Chmielarz poświęca relacjom Wolskiego z ojcem i nie chcę tu po raz kolejny za mocno spoilerować, ale sposób w jaki pisarz rozwiązał kwestię tego, czy ojciec Dawida był dobry czy zły, zasługuje na oklaski. Scena, w której Wolski rozmawia z siostrą o ojcu jest, moim zdaniem, jedną z lepszych w całej powieści.
Zakończenie, mimo iż odmienne od tego, do czego Chmielarz przyzwyczaił swoich fanów, także robi wrażenie. Zwłaszcza dwa ostatnie zdania. Nie odłożysz, drogi czytelniku tej lektury, ale jestem pewna, że jeszcze raz przeczytasz kilka końcowych zdań książki, a potem przez chwilę podumasz nad tym, co właśnie przeczytałeś.
Wymagająca czytelniczka
Tak właśnie mogę siebie określić. I być może z tego względu moja ocena tej książki, a właściwie wypunktowanie kwestii, które mnie rozczarowały, mogą stworzyć w Twojej głowie obraz książki, po którą nie warto sięgać. Tymczasem wcale nie o to mi chodziło. Bo „Wilkołak” nie jest złą książką. To przyzwoity kryminał. Jednak po raz kolejny podkreślę, że znam twórczość autora i wiem, że stać go na wiele więcej, a tu po prostu szału nie ma – ot, książka jakich wiele. Może odrobinę lepsza niż „Wampir”, ale na pewno dużo słabsza niż „Zombie”.
Moja ocena 6/10
[…] poruszona na blogu: Lepiej być nie może – dlatego zachęcam Was do jej przeczytania: https://lepiejbycmoze.pl/wojciech-chmielarz-wilkolak-recenzja/ “Winni jesteśmy wszyscy” Bartosz Szczygielski – o czym była ta […]