zombie recenzja
Regał

Wojciech Chmielarz „Zombie” – recenzja

Cykl gliwicki, jeśli wierzyć zapewnieniom jego autora – Wojciecha Chmielarza, doczeka się swojej kontynuacji jeszcze w tym roku. Wstyd się przyznać, ale do niedawna akurat tej części twórczości Chmielarza jeszcze nie znałam. Za mną już cały cykl z komisarzem Mortką, genialne „Żmijowisko”, nieco mniej spektakularna „Rana” i całkiem przyzwoita „Wyrwa”. „Prosta sprawa” grzecznie czeka na regale, a po lekturze „Wampira” i jednodniowym oddechu, w kilka wieczorów pochłonęłam „Zombie” i powiem wam, że no… to jest petarda! Wczoraj, żeby dokończyć książkę, zarwałam nockę, ale było warto, mimo iż potem przez długie godziny leżałam w łóżku, a natłok myśli po lekturze nie pozwalał zasnąć i rano chodziłam jak tytułowy „Zombie”. Ale gdybym nie doczytała, na to samo by wyszło, bo cały czas bym myślałam, jak to się skończy. No i skończyło się – jak to zwykle u Chmielarza bywa – zaskakująco. Ale po kolei…

O „Wampirze” słów kilka

„Wampira” łyknęłam w trzy wieczory. To niewielkich rozmiarów książka napisana w taki sposób, że na jej określenie aż ciśnie się na usta słowo „poprawnie”. Jest tajemnicza śmierć młodego chłopaka, która pozornie wygląda na samobójstwo. Jest prywatny detektyw – Dawid Wolski, którego… nie sposób polubić, ale który nieco kontrowersyjnymi metodami uparcie dąży do celu. Jest wreszcie świat młodych ludzi – ten realny, przeplatany z wirtualnym i wątki, które sprawiają, że nie raz próbowałam sobie przypomnieć co ja robiłam w wieku 15-16 lat. No… to jednak były inne czasy. W każdym razie „Wampira” czyta się szybko i przyjemnie, zwłaszcza, że kolejne podrozdziały mają długość przeważnie zaledwie kilku stron, co oczywiście sprawia, że z tyłu głowy nieustannie kołacze mityczne „jeszcze jeden rozdział i idę spać”, a wszyscy czytelnicy wiedzą jak się to zazwyczaj kończy.

chmielarz wampir

W moim odczuciu „Wampir” jest książką niezłą, ale z racji tego, że znam twórczość Chmielarza, a i kryminałów mam już całkiem sporo na swoim czytelniczym koncie, nie uważam tej pozycji za jakieś wybitne dzieło – ot dobre czytadło, takie 5/10, o którym za parę tygodni się zapomina. Nie mniej jednak przedstawiony w książce świat – brutalny, bezwzględny, momentami wręcz okrutny, sprawił, że przed lekturą kolejnej części musiałam złapać oddech.

A potem przyszedł czas na „Zombie”…

Co ciekawe w drugiej części cyklu gliwickiego Chmielarz oszczędnie dawkuje nowych bohaterów – większość wątków obsadzona jest już znanymi z poprzedniej części postaciami i moim zdaniem jest to świetny zabieg, bo niby już poznaliśmy tych bohaterów, niby trochę o nich wiemy, ale… niejednokrotnie potrafią nas zaskoczyć. Wolski jest w tej książce trochę tłem dla prowadzącego sprawę zaginięcia Korsarza, znanego z poprzedniej części prokuratora Adama Górnika, którego rodzinne i zawodowe perypetie stanowią podstawę tej historii. Ważnymi postaciami są również znane z „Wampira” Marta, która pomieszkuje kątem u Wolskiego, pomagając mu w śledztwie oraz pani, która źle się prowadzi, którą także poznajemy nieco bliżej.

Muszę tu bardzo uważać, żeby czegoś nie zaspoilerować, ale jedno chyba mogę wam napisać  – Dawid Wolski nadal niezbyt da się lubić. Tak egoistycznego, leniwego i odpychającego bohatera nie kojarzę w żadnej z dotychczas przeczytanych książek. A mimo to w trakcie lektury ciągle chce się poznawać jego historię i kontrowersyjne metody działania. I choć momentami jest dziwnie, a nawet… żenująco, to historia opowiedziana na kartach „Zombiego” wciąga tak, że oderwanie się od niej sprawia niemal fizyczny ból.

Pamięć absolutna?

Akcja powieści toczy się wartko od pierwszych stron i wydawać by się mogło, że to będzie prosta historia, bo przecież wiemy, kto zabił. Otóż niekoniecznie. Po pierwsze trzeba wziąć pod uwagę, że to książka Wojciecha Chmielarza, a jeśli to nie jest wasze pierwsze spotkanie z jego twórczością, to na pewno wiecie, że u niego nigdy nic nie jest takie, na jakie wygląda. Po drugie – lekki spoiler alert na okładce. W swojej okładkowej rekomendacji Robert Więckiewicz zdradza, że to książka „(…) Również o tym, jak nasza pamięć „z miski wody potrafi zrobić ocean”. I to właśnie moim zdaniem jest największa siła tej książki. Nie ta rekomendacja Więckiewicza rzecz jasna, ale kwestia pamięci tego, co wydarzyło się przed dwudziestu laty. Bo akcja „Zombie” toczy się współcześnie, ale co jakiś czas powraca do wydarzeń z 1996 roku. I jak się okazuje każdy z bohaterów, którego tamte wydarzenia w bezpośredni sposób dotyczyły, ma w głowie zupełnie inne wspomnienia. Ten wątek wybiórczej pamięci, dobudowywania historii do tego, co się w przeszłości wydarzyło jest według mnie wykorzystany w sposób mistrzowski, bo praktycznie do ostatnich stron nie wiemy co tak naprawdę się wydarzyło, gdyż mamy kilka wersji wydarzeń z przeszłości. I trzeba naprawdę uważnie śledzić akcję i być wyczulonym na niewinne niuanse, żeby wyłapać wszystkie ważne wątki, które prowadzą do zaskakującego finału. Jak bardzo zaskakującego? Dla mnie bardzo. Już mniej więcej od połowy książki miałam wytypowanego mordercę i jakimś szóstym zmysłem przeczuwałam, która scena w książce była kluczowa, a i tak na koniec z bijącym sercem siedziałam skulona w fotelu, zaciekle przewracają kolejne strony, by wreszcie poznać rozwiązanie zagadki. A potem długie minuty siedziałam myśląc o tym, co właśnie przeczytałam. A później nie mogłam zasnąć.

„Zombie” ma klimat

Może kilka lat temu ta książka nie zrobiłaby na mnie aż takiego wrażenia, ale kiedy jesteś rodzicem, zupełnie inaczej odbierasz wątki przemocy wobec dzieci, czy po prostu sytuacji zagrożenia ich życia w książkach, które czytasz. A tutaj takich sytuacji jest całe mnóstwo. Jednoczyłam się zatem z bohaterami w ich lęku i panice, a im dalej akcja się posuwa, tym więcej tych momentów. Trzeba przyznać, że Chmielarz umiejętnie dawkuje napięcie, niespiesznie, acz systematycznie rzucając kolejne tropy i stopniowo odkrywając karty, a jednocześnie bezczelnie wodzi czytelnika za nos. Bo przecież byłam pewna, że wiem, kto jest tytułowym „Zombie”, wszystko na to wskazywało, a okazało się, że przegapiłam jeden ważny szczegół… A przecież powinnam się była tego spodziewać, bo to nie pierwsza książka tego autora, którą czytałam i można powiedzieć, że z hasła „nic nie jest takie, na jakie wygląda” Chmielarz zrobił już swoją wizytówkę. I to jest chyba największą siłą jego książek.

#chmielarzforever

Nie sposób jeszcze nie dodać, że u autora „Zombie” nie ma akcji, bohaterów i rozwiązań wymyślonych naprędce, niewiarygodnych, nie dających się racjonalnie wytłumaczyć.  Nie jest tak, że nagle na końcu pojawia się postać, która nie przewinęła się wcześniej na kartach powieści i to ona rzekomo miałaby wpływ na rozwiązanie zagadki. Takie rozwiązania stosuje przynajmniej kilku kolegów i koleżanek Chmielarza po piórze i jest to m.in. powód, dla którego już  nie sięgnę po ich „dzieła”. U Chmielarza bywa nieprawdopodobnie i zaskakująco, ale równocześnie logicznie i spójnie. I tak jak wcześniej byłam absolutnie zachwycona „Żmijowiskiem” i uważam je za najlepszą książkę autora, to „Zombie” jest na porównywalnym poziomie i już się nie mogę doczekać „Wilkołaka”, czyli kolejnej części gliwickiego cyklu. I choć nie polubiłam Dawida Wolskiego, jestem bardzo ciekawa, co się z nim działo od czasu zakończenia sprawy z Korsarzem.

Moja ocena 8/10

0 0 głosy
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Feeedback
Zobacz wszystkie komentarze
0
Skomentujx