Aleksandra Seliga „Gołoborze. Matka”
Pierwsza część cyklu „Gołoborze” (recenzję znajdziesz tutaj) tajemnicza, mroczna i nasycona słowiańskością, sprawiła, że nabrałam ochoty na więcej i z niecierpliwością czekałam na kolejny tom, na kontynuację losów Nawojki. Jakież było więc moje zdziwienie, gdy zorientowałam się, że w drugim tomie „Gołoborze. Matka” autorka zastosowała ogromny przeskok czasowy, a o Nawojce znalazłam zaledwie kilka zdań. Szybko jednak połapałam się, skąd taki zabieg, co nie zmienia faktu, że nie przypadło mi to do gustu, a przez pierwszą część książki, liczącą ponad 200 stron, ledwie przebrnęłam. Być może fani średniowiecznych historii byliby tym zainteresowani. Mnie te opisy klasztoru, mnichów, ówczesnej szlacheckiej rzeczywistości, jak i sama postać Brygidy, głównej bohaterki tej części, zwyczajnie irytowały i nudziły. Gdyby nie postać Huberta, która przykuła moją uwagę i, jak przeczuwałam, odegra znaczącą rolę w całej historii, pewnie w ogóle odłożyłabym tę książkę.
Kobiety, matki i… chaos
W drugiej części główną kobiecą bohaterką jest Barbara, córka Brygidy. Dzięki niej akcja nieco nabiera tempa, mimo to nadal miałam wrażenie, że wszystko jest jakoś zanadto rozwleczone i gdyby nie przydługie opisy, niewiele wnoszące do tej historii, druga część zamknęłaby się na mniej niż 100 stronach. Zdaję sobie sprawę, że te opisy miały nadać powieści klimatu, przedstawić ówczesne realia. Jednak jestem przekonana, że takie zabiegi da się zrobić nieco zgrabniej, wpleść je w fabułę, niejako przy okazji tak, by niepotrzebnie nie zanudzać czytelnika. Jako przykład mogę podać choćby czytaną przeze mnie niedawno „Słaboniową”, gdzie wszelkie opisy zrobione są wręcz w mistrzowski sposób . Tymczasem „Gołoborze. Matka” to dla mnie dość chaotyczna historia, w którą trudno było mi się wciągnąć, czego potwierdzeniem niech będzie fakt, że czytałam tę książkę ponad tydzień.
Przystanki w czytaniu
Kolejną kwestią, która bardzo utrudniała brnięcie przez kolejne strony tej książki były wypowiedzi Polela i Olgi, pisane dziwną mieszaniną ni to rosyjskiego, ni ukraińskiego, stylizowanego na polski. Czytało się to koszmarnie. Czemu łacińskie zwroty dało się przetłumaczyć w przypisach, a tych dialogów nie? W moim odczuciu w pierwszym tomie „Gołoborza” warstwa językowa była bardziej dopracowana. Tutaj chwilami miałam wrażenie, że autorka zapominała o stylizowaniu wypowiedzi bohaterów na średniowieczną polszczyznę, od czasu do czasu nadrabiając te niedopatrzenia wplataniem w dialogi licznych wulgaryzmów. Naprawdę trudno mi uwierzyć, że po tak dobrej, bardzo obiecującej pierwszej części, pojawiła się tak przeciętna i, w mojej ocenie, nudna kontynuacja.
Czegoś zabrakło
Brakowało mi w tym tomie odwołań do poprzedniej części. Owszem, pojawiały się one, jednak „Matka” zdaje się być zupełnie odrębną historią, a jak już wcześniej wspomniałam ten motyw z kolejnymi wcieleniami pradawnej kapłanki zupełnie do mnie nie trafił. O ile w poprzednim tomie kibicowałam rodzimowiercom, o tyle w tej części większą sympatię budzili u mnie mnisi, choć nie wolni od wad, to zdawali się bardziej prawdziwi niż główne kobiece bohaterki.
Finałowa scena walki w klasztorze w zamyśle miała, jak przypuszczam nadać dramatyzmu i dynamizmu akcji, a jej zakończenie miało symbolizować równość wszystkich religii, pokazywać, że niezależnie od wyznania, wszyscy mamy wspólną Matkę. Jednak scena ta kończy się tak nagle i niespodziewanie, a nastroje walczących ulegają tak natychmiastowej zmianie, że wydało mi się to kompletnie niewiarygodne. No nie kupuję tego! Całość uratował „Epilog”, który daje nadzieję na więcej, ale trudno mi sobie wyobrazić, po jakie rozwiązania sięgnie autorka w kolejnym tomie, by jakoś spiąć to wszystko w miarę logiczną i wiarygodną klamrą. Bo po drugim tomie „Gołoborza” mam wrażenie, że ta historia była wymyślana trochę na siłę, byle tylko upakować w niej jak najwięcej słowiańskich mitów i symboli, a jak to zostanie odebrane przez czytelników, było dla autorki sprawą drugorzędną.
Dodatek, czy dobitek?
Czytając „Dodatek dla dociekliwych” miałam już pełną świadomość, skąd rozmaite zastosowane przez Aleksandrę Seligę zabiegi, łopatologiczne wręcz powtórzenia, żeby broń Boże czytelnik nie przeoczył, że Barbara miała czerwoną sukienkę, a św. Hubert to patron myśliwych, imię Jerzy niesie ze sobą określone znaczenie, a jeleń symbolizuje… itd., itp. Z jednej strony rozumiem takie podejście autorki, ale z drugiej, jako czytelniczka, która ma za sobą kilka tysięcy rozmaitych książek, w tym kilka bardzo dobrych slavicbooków, życzyłabym sobie, by autorka nieco bardziej wierzyła w moją inteligencję i spostrzegawczość. Sięganie po znane i popularne motywy, wielokrotnie pojawiające w powieściach naprawdę nie potrzebuje dodatkowych wyjaśnień. Poczułam się tym „Dodatkiem” wręcz zażenowana.
Nie tracąc nadziei
Zdaję sobie sprawę, że czasem ocena danej powieści wynika z faktu, jakie książki czytałam tuż przed sięgnięciem po daną pozycję. Już od dłuższego czasu mam szczęście trafiać na same dobre, znakomicie napisane, godne polecenia książki. Natomiast tutaj pojawiło się dość duże rozczarowanie. Może to kwestia nieco zbyt wysokich oczekiwań, trudno powiedzieć. Ta nowość mnie nie porwała. Mimo to raczej sięgnę po kolejny tom, bo jestem ciekawa w jaką stronę zmierza Aleksandra Seliga z tą historią. Mam pewne przypuszczenia i chętnie przekonam się, czy znajdą one odzwierciedlenie w kolejnej części. Mam nadzieję, że „Gołoborze. Matka” to tylko drobne potknięcie na drodze do stworzenia świetnej słowiańskiej serii.
Moja ocena 5/10
*współpraca recenzencka z TaniaKsiazka.pl