„Dieta w endometriozie” – recenzja
Choć szacuje się, że na endometriozę cierpi nawet 1 na 10 kobiet, to wciąż niewiele mówi się o tej chorobie. Literatura poruszająca ten temat wciąż praktycznie nie istnieje. A jako iż to zagadnienie dotyczy mnie bezpośrednio, łapię się każdej książki, która może rzucić nowe światło na tę wciąż nie do końca poznaną chorobę. „Dieta w endometriozie” wydana przez PZWL Wydawnictwo Lekarskie początkowo totalnie mnie zachwyciła. Już sam fakt, że książka została napisana przez dietetyczkę kliniczną, Hannę Szpunar-Radkowską, na co dzień pracującą z kobietami chorującymi na endometriozę, sprawił, że do lektury podeszłam z ogromnym entuzjazmem. Ale nie wiem czy ze względu na fakt, że publikację tę czytałam z przerwami ponad dwa tygodnie, czy też może tylko początek był tak starannie dopracowany, a reszta potraktowana nieco bardziej po macoszemu, ale w ogólnym rozrachunku po zakończonej lekturze pozostał lekki niedosyt.
Ale po kolei
Tę wydawniczą nowość zaczęłam czytać od razu po rozpakowaniu przesyłki. I tak jak wspomniałam – zapowiadała się genialnie. Początek „Diety w endometriozie” naszpikowany był mnóstwem interesujących faktów, nie tylko dotyczących samej endometriozy, ale też powiązanych z nią kwestii. Rozdział poświęcony hormonom tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nasze ciało jest naprawdę niezwykłą machiną, gdzie nawet najmniejsze odstępstwo od normy może wywołać szereg niepożądanych reakcji. A w trakcie czytania rozdziału o farmakoterapii w endometriozie co rusz przerywałam lekturę, by podzielić się z siedzącym w fotelu obok mężem, fascynującymi faktami na temat łączenia roślin leczniczych z farmaceutykami. Mąż, mimo iż czytał książkę Stephena Kinga, cierpliwie znosił moje ciągłe „a wyobraź sobie…”, „a wiedziałeś, że…” , „to jest niesamowite!” – widać nawet jego na tyle zainteresowały niesamowite właściwości czosnku i dziurawca, że był w stanie oderwać się od wciągającej historii o wirusie, który przypadkiem wydostał się z laboratorium 😉
Choroby współistniejące z endometriozą
Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, że aż tak wiele chorób może współwystępować u kobiet chorych na endometriozę. Ale też biorąc pod uwagę fakt, jak długo trwa diagnostyka tego schorzenia, nie ma się co dziwić, że w wielu przypadkach najpierw zwracamy uwagę na problemy jelitowe, nietolerancje pokarmowe i insulinooporność. Jednak w mojej ocenie zbyt dużo miejsca w książce autorka poświeciła właśnie tym chorobom, a nie samej endometriozie. Choć szczegółowe rozpiski na temat poszczególnych rodzajów diet były interesujące, to trochę zabrakło mi jakiegoś jednolitego wzoru diety, konkretnych wyznaczników czego unikać, a co jeść, kiedy choruje się na endometriozę. Autorka wielokrotnie podkreślała, że diety powinno ustalać się indywidualnie, ale tytuł książki „Dieta w endometriozie” sugerował, że mogę spodziewać się konkretnych wskazówek w tym temacie.
Co wykluczyć z diety?
Kolejne zagadnienia w moim odczuciu zostały potraktowane nieco pobieżnie i z powodzeniem można było je rozwinąć. Największy niedosyt czułam po przeczytaniu rozdziału na temat roli ziół w leczeniu endometriozy. Interesujący był rozdział poświęcony produktom, budzącym największe wątpliwości i tu mały spoiler – kawa wcale nie jest szkodliwa! W tej książce autorki prezentowały zgoła odmienne stanowisko. Najbardziej rozczarowało mnie zakończenie książki. Podsumowanie brzmiało jak fragment pracy licencjackiej (i tym było, z tego co się zorientowałam). Grupa badawcza złożona z 93 kobiet zdecydowanie nie jest reprezentatywna, więc wysnute przez autorkę wnioski nie powinny być traktowane jako rzetelne naukowe fakty. A zamieszczony na końcu książki jadłospis też sprawia wrażenie mało dopracowanego – surowa ciecierzyca duszona przez 10 minut… nadal pozostanie surowa.
Ale może jak zwykle się czepiam?
Ogromnie się cieszę, że powstają takie książki, że ktoś wreszcie dostrzega zapotrzebowanie na taki kontent. Ale strasznie irytuje mnie niedopracowanie w tego typu publikacjach. Choć „Dieta w endometriozie” zawiera naprawdę dużo przydatnych informacji, to z powodzeniem mogłaby mieć dwa razy większą objętość i lepiej wyczerpać temat. Momentami podczas czytania miałam wrażenie, że mam przed oczami pisaną na szybko pracę licencjacką, o czym świadczyć może choćby zmienny styl zawarty w tym opracowaniu. Nie mniej jednak ze względu na wiele zupełnie nowych, nieznanych mi wcześniej faktów, a także przytoczenie najnowszych badań, uważam, że jest to ważna i interesująca pozycja, z którą powinna się zapoznać każda chorująca na endometriozę kobieta. Mimo pewnych niedociągnięć mamy tu solidną dawkę konkretnej wiedzy. Dlatego niech nie zniechęca Was moje czepialstwo – jeśli temat endometriozy Was dotyczy, sięgnijcie po tę książkę. Idę o zakład, że dowiecie się mnóstwa nowych rzeczy.
Moja ocena 8/10