Podsumowanie miesiąca – sierpień 2020
Sierpień zaczął się doskonale, a skończył znacznie mniej spektakularnie, niż się tego spodziewałam. Miałam tyle planów na kolejne wpisy, tymczasem – jak widzicie – na szybko musiałam działać ze zmianą motywu na blogu, bo poprzedni był tak dziurawy, że mimo trzykrotnych prób odwirusowania problem nadal powracał. Tak oto rok blogowania świętowałam ślęcząc nad „bebechami” mojej strony, klnąc co chwilę pod nosem i jednocześnie dziękując Bogu, że postawił na mojej zawodowej drodze kogoś, kto pomógł mi to wszystko ogarnąć. Kiedy już się wydawało, że problem został rozwiązany, po paru godzinach wirus znów powracał i po kilku takich akcjach mocno ostygł mój zapał do pisania. Potrzebuję przerwy, żeby złapać oddech. Wiem, że to wszystko wydarzyło się po coś, ale chyba jeszcze nie pora na wnioski. Choć jeden wniosek mam – jeszcze dużo się muszę nauczyć, chcąc zupełnie samodzielnie ogarniać swoją stronę internetową. Dobrze, że choć podstawy mam, bo infekcję zauważyłam zanim przyszły mi jakiekolwiek powiadomienia.
Książkowa posucha
We wrześniu czeka nas całe mnóstwo genialnych książkowych premier. Tutaj możecie zobaczyć kilka przykładowych nowości wydawniczych przewidzianych na ten miesiąc. Jest w czym wybierać. A ja tymczasem w sierpniu przeczytałam… jedną książkę. Dwie zaczęłam, ale jakoś nie po drodze mi z czytaniem, kiedy wieczory spędzam przed ekranem laptopa, próbując ratować moje miejsce w internetach. W chwilach kryzysu z pomocą przychodzą „Słowa mocy”. Jest w tej książce jakaś magia. Otwieram ją na przypadkowej stronie i zawsze trafiam na jakiś inspirujący cytat, który często daje mi odpowiedzi na dręczące mnie w danym momencie pytania.
Przepis miesiąca
Jako że cukinia obrodziła w tym roku nadspodziewanie dobrze, wciąż uskuteczniam w kuchni wszelkiego rodzaju receptury z jej wykorzystaniem. I tak trafiłam na świetny przepis na burgery z cukinii. Robiłam już podobne z buraków, próbowałam też dyniowych, ale te z cukinii są zupełnie inne – z wierzchu fajnie chrupią, a w środku są mięciutkie. Koniecznie spróbujcie!
Zielone sprawy
W moim zielonym królestwie też nie było kolorowo. Nie wiem czy to kwestia przeciągu, nadmiernego podlewania, czy wyjątkowego pecha, ale znaczna część roślinek stojąca na jednym z regałów mocno ucierpiała. Niemal wszystkie nagle zżółkły, oklapły i nie wiem czy uda się je odratować. Trafiło nawet wiekowego bambusa, który jest u mnie już dobrych 7 lat, a który przeżył transport z Krakowa, długotrwałą suszę, ciasne miejsce na półce pod sufitem, a teraz wygląda tak, że już chyba nie da się go odratować. Nawet żyworódka wygląda na pokonaną przez nieznanego wroga. Choć jej akurat wcale mi nie szkoda. I tak jej dni u mnie były policzone. Najbardziej żal mi diffenbachii, ale mam nadzieję, że da się ją odratować. Mam w tym pewną wprawę, bo w zeszłym roku już jedną wyprowadziłam na prostą i teraz pięknie rośnie. A, no i kupiłam wreszcie alokazję! Na dzień dobry padły jej już dwa liście, ale nie przejmuję się tym wcale, bo czytałam, że bywa kapryśna. Mam nadzieję, że mimo wszystko się polubimy i będzie rosła wbrew stereotypom.
Motywacja na wrzesień
W sierpniu wreszcie się ruszyłam – dosłownie. Cel miałam średnio ambitny w porównaniu do tego, co bywało np. rok wcześniej, ale dobre i te 8 tysięcy kroków, które sobie wyznaczyłam, jako codzienne minimum. Na palcach jednej ręki mogę policzyć, kiedy nie udało mi się wyrobić tej normy, więc we wrześniu podnoszę poprzeczkę do 10 tysięcy kroków codziennie. Kiedyś to było dla mnie nic – obecnie to niemałe wyzwanie. Ale motywatorów nie brakuje. Błagalne spojrzenie bursztynowych oczu, które widzę każdego popołudnia, sprawia, że bez zastanowienia sięgam po smycz i dreptamy sobie z Imbirem pośród polnych traw. Dodatkowo parę dni temu zostałam szczęśliwą posiadaczką Mi Band 5, więc zwiększenie aktywności to idealna okazja do testów tego cudu chińskiej myśli technicznej. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że między Mi Band 2, którą miałam do tej pory, a najnowszą wersją tego gadżetu jest przepaść.
Wrześniowy cel
Oprócz wspomnianych 10 tysięcy kroków na wrzesień mam jeszcze jeden cel – wrócić do mojego corocznego wyzwania z piciem pietruszkowych koktajli, o którym szerzej pisałam tutaj. Moje włosy po ciąży właśnie weszły w etap intensywnego wypadania, więc taki zastrzyk witamin bardzo mi się przyda. No i będzie to też krok do wzmocnienia odporności przed zbliżającym się sezonem na przeziębienia. Wiem, jak bardzo ta kuracja pomagała mi w poprzednich latach, więc może zdrowy rozsądek pokona lenistwo i choć przez 2-3 tygodnie uda mi się trzymać planu. Start? Jutro. Nie ma na co czekać. Na moim IG spodziewajcie się codziennych koktajlowych relacji. Zachęcam do wypróbowania tej kuracji, bo naprawdę niewielkim kosztem można sobie mocno poprawić i samopoczucie i wygląd.
Pozytywy za wszelką cenę
Choć sierpień zakończył się mało optymistycznie, mimo wszystko to nie był zły miesiąc. Zwłaszcza początek był rewelacyjny. Udało nam się wyskoczyć w parę malowniczych miejsc, porobić trochę zdjęć, które będą fajną pamiątką, poznać górskie trasy, które można pokonać z wózkiem. Najbardziej jednak zapamiętam spontaniczną sesję na polu pełnym bali słomy. Wracaliśmy akurat skądś, słońce zaczynało zachodzić i nagle patrzę – jaki piękny plener. Zawracamy! Cała sesja trwała – uwaga – 2 minuty! Mężu, jesteś lepszym fotografem, niż ja modelką 😉 Wrześniowe słońce jest bajeczne, więc nie rozstaję się z telefonem i mam nadzieję, że na koniec miesiąca będę się głowić nad tym, jakie zdjęcia tu wrzucić z powodu ich nadmiaru, a nie braku.